Zaczęło się w roku 2008 od „Iron Mana”, potem dołączyli Hulk, Thor, Kapitan Ameryka i kilkoro innych herosów, w 2012 roku ich wspólny film, „Avengers”, zarobił fortunę – i tak ukonstytuowało się Kinowe Uniwersum Marvela. Od tego czasu dostajemy minimum dwa filmy rocznie, w których powracają znane nam postacie i debiutują nowe, jak Ant-Man, Czarna Pantera lub Strażnicy Galaktyki.
Wszystkie te historie, w mniejszym lub większym stopniu, są powiązane i prowadziły do jednego punktu: starcia z Thanosem, czyli takim fioletowym olbrzymem z kosmosu, który gromadzi pewne artefakty (Kamienie Nieskończoności), które de facto pozwolą mu kontrolować rzeczywistość. I właśnie go widzimy w zwiastunie „Infinity War”, jak sieje zniszczenie i generalnie wgniata ziemskich herosów w ziemię. (W Polsce film będzie nosił tytuł „Avengers: Wojna bez granic”, co ma raczej mało sensu, jako że „Infinity” odnosi się właśnie do Kamieni Nieskończoności).
Co w finale „Avengers”?
Zapowiadany na kwiecień 2018 roku film zgromadzi więc wszystkich bohaterów, którzy pojawiali się (i przeżyli) w poprzednich 18 filmach, by ci stanęli przeciw Thanosa i jego sług (oprócz armii psopodobnych stworków będzie to Czarny Zakon, czyli czworo bardzo potężnych kosmitów) i próbowali go powstrzymać przed skompletowaniem wszystkich Kamieni (gdy udało mu się to w komiksie, jego pierwszym ruchem było zabicie połowy istot żywych w całym wszechświecie). Zarządzający MCU (skrót od Kinowe Uniwersum Marvela) Kevin Feige od lat zapowiadał, że „Infinity War” będzie punktem zwrotnym w tej opowieści, spodziewać się więc możemy mnóstwa dramatycznych chwil i, cóż, śmierci wielu z ulubionych herosów.
Co rzecz jasna nie zakończy samego MCU, bo po prostu na miejsce starych przyjdą nowi bohaterowie, jak choćby grana przez Brie Larsson Kapitan Marvel, której film zadebiutuje w marcu 2019 roku.
„Avengers: Infinity War” w kinach w Polsce od 26 kwietnia 2018 roku. Wcześniej zaś jeszcze w ramach MCU obejrzymy „Czarną Panterę”, która na ekrany trafi 14 lutego 2018 roku.