Kultura

Veganki

Patryk Vega znów o kobietach

Julia Wieniawa, która gra w najnowszym filmie Patryka Vegi „Kobiety mafii”, pozuje z reżyserem. Julia Wieniawa, która gra w najnowszym filmie Patryka Vegi „Kobiety mafii”, pozuje z reżyserem. Julia Wieniawa / Instagram
Kobieca publiczność napędza sukces kino polo Patryka Vegi, a zarazem kobiety są jego pierwszymi ofiarami. W wizji reżysera tabloidowo przedstawione matki Polki uratują Zachód przed końcem cywilizacji.
Marieta Żukowska jako doktor Patrycja Banach w „Botoksie”.Kino Świat Marieta Żukowska jako doktor Patrycja Banach w „Botoksie”.

Sceny typu karetka wzywana do kobiety, która uprawiała seks z owczarkiem niemieckim i pies się zakleszczył, stażyści na SOR wyciągający siedem mandarynek z pochwy pani Jadzi lat 60+ („Bo taka mnie nagle naszła perwersja” – tłumaczyła), porody i aborcje rozgrywane w stylu rzeźnia, waginoplastyka jako jeden z głównych wątków, onanizujący się Piotr Stramowski, bon moty z wąsem („kobieta chirurg to oksymoron, ani kobieta, ani chirurg” czy „prawdziwy chirurg musi umieć sikać do umywalki”) i dialogi w stylu: „Co ja mam zrobić, żeby on mnie przeleciał?” – „Ryj se zrób”.

Definicji kina Vegi jest tyle, ilu krytyków: kino tabloidowe, skatologiczne, populistyczne, filmowy odpowiednik komentarzy na otwartych portalach internetowych albo słynnych czerwonych pasków z TVP Info, ze scenariuszem wyglądającym jakby o kolejności scen decydowała maszyna losująca, motywacje bohaterów i ich psychologia nie miałyby szans nawet w komiksie, a aktorstwo jest rodem z telewizyjnych tasiemców dokumentalnych, docu-soap.

Po drugiej stronie są miliony widzów kupujących tę estetykę – dorobiła się już nazwy: kino polo. „Botoks” zobaczyło już 2,2 mln widzów, wcześniejszy film Vegi „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” – 2,9 mln (to największy hit ubiegłego roku), dwa razy więcej niż poprzedni film reżysera, bez kobiet w tytule, „Pitbull. Nowe porządki”.

Przed laty Andrzej Wajda, odnosząc się do fenomenu popularności „Psów”, najbardziej kasowego filmu 1992 r., konstatował, że Władysław Pasikowski wie coś o polskiej widowni, o czym on sam nie ma pojęcia. Dwie dekady później krytycy zastanawiają się, jaką wiedzę o polskich widzach posiadł Patryk Vega.

Sam reżyser jest ostrożny w dzieleniu się swoim przepisem na sukces: „Nie chcę edukować konkurencji”. Ale przyznaje, że ma on związek z kobietami. „Pewną oczywistością jest to, że w Polsce to kobieta decyduje o zakupie biletu do kina. Jeśli już film wybiera facet, to musi mieć on jakieś wątki ciekawe dla kobiety” – tłumaczył w „Co Jest Grane”. „Oczywiście, gdybym się wymądrzał na temat kobiet we współczesnym świecie, to pewnie skończyłoby się to katastrofą, ale jako że moją techniką jest zasysanie wydarzeń z prawdziwego świata, to oddaję kobietom głos”.

Brzmi tyleż ładnie, co populistycznie i podejrzanie. Zwłaszcza zestawione z informacją, że po przeczytaniu scenariusza „Botoksu” z ról zrezygnowały gwiazdy poprzedniego filmu Vegi: Maja Ostaszewska, Magdalena Cielecka i Anna Dereszowska.

Cycki do przodu

W polskim filmie Patryk Vega był prekursorem zdegradowanej, zgrzebnej estetyki, jaka dziś króluje w rozmaitych reality show i docu-soap i zdobywa serca widzów jako „prawdziwa”, przeciwieństwo lansowanego zwłaszcza przez TVN stylu glamour, wyznaczającego horyzont aspiracji wielkomiejskiej klasy średniej. Vega w każdym wywiadzie podkreśla, że jego filmy pisze życie. Scenariusze mają powstawać na bazie rozmów osobiście przeprowadzanych przez reżysera – z policjantkami przy okazji „Pitbulla. Niebezpieczne kobiety” i lekarkami na potrzeby „Botoksu”. To ma nadawać opowieściom reżysera o wszechogarniającej korupcji, niekompetencji i braku moralności, przeżerających kolejne portretowane środowiska, walor niemal reportażu z miejsca zbrodni.

Czy widzowie w to wierzą? A może traktują kino Vegi jako odtrutkę na przesłodzony obraz policji i – szczególnie – służby zdrowia w popkulturze? Szpitale mordownie z „Botoksu”, z lekarzami i pielęgniarkami po amputacji sumienia oraz pacjentami bezbronnymi w obliczu środowiskowej solidarności medyków, szokowały, ale może ten szok był mniejszy niż ten, jaki przeżywają co tydzień zwykli użytkownicy rodzimej służby zdrowia podczas wizyt w serialowym szpitalu w Leśnej Górze z nadawanego przez TVP2 od 18 lat serialu „Na dobre i na złe”: lśniącym czystością i zaludnionym przez anioły stróże w kitlach.

Czyniąc kobiety głównymi bohaterkami swoich filmów, Vega wkracza na teren dotąd najczęściej zajmowany przez komedie romantyczne. Gatunek, którego głównym celem jest sprzedaż i wychowywanie kolejnych pokoleń konsumentów. Jak tłumaczą badacze, np. socjolożka Eva Illuoz, „romantyzacja towarów” (kochankowie rozpościerają urok miłości na przedmioty, którymi są otoczeni, product placement) i „urynkowienie miłości” (zwyczaje miłosne stają się formą konsumpcji oferowanej przez rynek) mają zaprowadzić widzów sprzed ekranów kinowych wprost do galerii handlowych, w których się zresztą znajdują.

Vega, grając z kojarzonym z wielkomiejskimi, kosmopolitycznymi elitami gatunkiem, na reklamę kapitalizmu odpowiada dobrze się dziś sprzedającym populizmem. Zuza (Joanna Kulig) z „Pitbulla. Niebezpieczne kobiety” odchodzi z korporacji, bo ma poczucie, że oderwała się od rzeczywistości, żyje wydumanymi problemami wydumanych ludzi. Idzie do policji, bo chce działać i być blisko prawdziwego życia. Jej koleżanka Jadźka (Dereszowska) jako policjantka ma poczucie siły, w domu zaś jest ofiarą męża, damskiego boksera. Spotykają się na policyjnym szkoleniu, które wygolony instruktor zagaja, wrzeszcząc: „Witamy dziurawce, cycki do przodu! Jesteśmy w szkole policji w Słupsku, dzisiaj postaram się was zapierdolić!”. Porucznik Somalia (Cielecka) jest udręczoną życiem matką autystycznego chłopca, jedynym celem jej policyjnej pracy jest zdobycie pieniędzy na rehabilitację syna. A Drabina (Alicja Bachleda-Curuś) w dzieciństwie była molestowana przez ojca, następnie wrobiona w morderstwo matki, zalicza odsiadkę, na koniec zostaje młodą wdową z dzieckiem.

Bogactwo i styl glamour są u Vegi podejrzane. W „Pitbullu...” bogaci są tylko gangsterzy (mafia paliwowa), reszta bohaterów mieszka w blokach i nawet z okna nie widzi penthouse’ów i apartamentów zamieszkiwanych przez bohaterów komedii romantycznych. W „Botoksie” pieniądze robi się na przekrętach i korupcji. Przykładem kariera Danieli (Olga Bołądź). Jej życiowy start to melina w odrapanym bloku, skąd wyrywa ją nagły pomysł brata, by zostali ratownikami w pogotowiu (u Vegi nie dyplom, lecz chęć szczera decyduje o powodzeniu w życiu). Gdy rodzi bliźniaki, zamienia medycynę na farmację, czyli korumpując koleżanki lekarki i uwodząc ordynatorów szpitali, robi karierę w korporacji farmaceutycznej rozprowadzającej podróbki leków. W nagrodę za wyniki otrzymuje nadzór nad siecią paraaptek, a na koniec osobiście wpada na pomysł, by korporacja wymyśliła chorobę i lek na nią. Po drodze robi szereg operacji plastycznych, w tym oczywiście waginoplastykę, dzięki której wreszcie może mieć orgazm.

Lejdis na opiatach

Seks, nawet po waginoplastyce i z orgazmem, łączy się u Vegi z najważniejszą według twórców polskiego kina popularnego funkcją kobiety, czyli macierzyństwem. Reżyser „Botoksu” idzie tu przetartą drogą, tak stereotypowo kobiety były przedstawiane u nas nawet w filmach reklamowanych jako bardziej postępowe. Tytułowe lejdis z hitu Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza (2008 r., 2,5 mln widzów) piły, świntuszyły, uprawiały niezobowiązujący seks, czasem z młodszymi mężczyznami, nawet rewolucjonizowały kalendarz, urządzając sylwestrową imprezę w połowie sierpnia, jednak pytane o marzenia odpowiadały: mąż, dziecko, rodzina. Jeśli nie na początku filmu, to na jego końcu. Jak Monia, której marzenie o „powiększeniu cycków” spełniło się w nieco inny sposób, niż zakładała, ale wszystko skończyło się happy endem. „Ciąża okazała się cudownym czasem. Monia zrozumiała, że klucz do szczęścia trzyma w swoich rękach i jest to też klucz do szczęścia jej bliskich. Jej mąż i ojciec oszaleli z radości” – mówił głosem Cezarego Pazury narrator.

„Magda, czy ty nie masz czasem już troszeczkę dość? Tego pieprzenia o niezależności, tych wszystkich frazesów?” – pyta w „Klubie Szalonych Dziewic” (serialu TVN z 2010 r.) swoją partnerkę Jan, dyrektor w korporacji medialnej, marzący, by urodziła mu dziecko i została w domu. Magda (Dereszowska) długo się upiera przy karierze, za co zostaje przykładnie ukarana: Jana odbiera jej inna kobieta, gotowa urodzić mu upragnionego potomka.

To jeszcze nie poziom ostatniej kampanii Ministerstwa Zdrowia, która za 2,7 mln zł stawia Polakom za wzór mnożące się króliki, ale polska modernizacja jest mocno zakorzeniona w konserwatyzmie i kultura popularna zwykle ograniczała się do sprzedawania kolejnym generacjom tych samych wartości tylko za pomocą coraz nowocześniejszych środków. O seksie na ekranach dużych i małych można rozmawiać swobodnie, podobnie jak o kształtach wagin i rozmiarach penisów, ale na przykład aborcja wciąż jest tematem tabu. Gdy w „Klubie Szalonych Dziewic”, reklamowanym jako bardzo postępowy, Karolina (Anna Przybylska) zachodzi w przypadkową ciążę, przez moment się waha, ale w końcu decyduje się urodzić, a nawet założyć ze sprawcą ciąży rodzinę. Poronienie stanie się dla niej wielką traumą i powodem depresji.

„Botoks” to jednak film zrealizowany po „dobrej zmianie” i nie tylko jest reklamą macierzyństwa – porody, pokazywane niemal w estetyce gore, kończą się łzami szczęścia świeżych matek (jeśli przeżyją), ale przede wszystkim antyreklamą aborcji. Czego reżyser, który twierdzi, że Biblia mówi mu, jak żyć, nie ukrywa: „Ludzie mówią, że jak zobaczyli »Botoks«, stali się przeciwnikami aborcji. Nawet jeśli tylko jedna osoba zmieni zdanie i nie usunie dziecka, warto było go nakręcić” i „To film misyjny, rozszerza światło w świecie ogarniętym ciemnością, dostałem ten film z góry, byłem tylko narzędziem”.

Można by go pokazywać na mityngach ruchów pro-life. Aborcja to zło, czego twórcy dowodzą na wiele sposobów. Abortowane płody umierają w szpitalnych miskach. Katarzyna Warnke gra ginekolożkę specjalizującą się w aborcjach. Pracę odreagowuje, płacząc w domu, a gdy sama zachodzi w ciążę, umiera ze strachu, że karą za 712 dokonanych aborcji będzie chore dziecko. Ostatecznie ratuje mu życie w dramatycznych okolicznościach, być może odkupując w ten sposób winy. Grana przez Agnieszkę Dygant Beata po aborcji martwego kilkutygodniowego zarodka niesie do domu zawiniątko w kształcie niemowlaka, pochowa je i postawi krzyż. Wcześniej odda jajeczka klinice in vitro w Kopenhadze (nie szkodzi, że jest uzależniona od opioidów) i w końcówce filmu rozanielona będzie krążyć między 42 poczętymi z nich niemowlętami, otoczona przez wdzięczne matki oraz dwóch gejów. Polki mają się rozmnażać nie tylko w kraju, ale też altruistycznie ratować zgniły Zachód przed końcem cywilizacji.

Kobiety z Rudnickiego

Nową ideą w „Botoksie” jest to, że Polki z rodzicielstwem, tak jak ze wszystkim innym w życiu, mają sobie radzić same. Także twórcy komedii romantycznych lubili pokazywać mężczyzn jak duże dzieci, które dopiero kobiety musiały niejako wychować sobie na mężów i ojców, bez żadnej zresztą gwarancji na sukces. Narzekań nie brakowało („Jeśli są z Marsa, to niech tam, kurwa, zostaną” itp.).

W „Pitbullu. Niebezpiecznych kobietach” czyny bohaterek były odpowiedzią na akcje mężczyzn, działały z podpuszczenia albo z chęci zemsty. W „Botoksie” Vega od początku, a jego bohaterki stopniowo z biegiem akcji, zdają sobie sprawę, że z mężczyzn nie ma żadnego pożytku. Męscy bohaterowie to w większości kompletni idioci, niewidzący świata poza sobą. Traktują ich jak ostatnio czołowe polskie feministki potraktowały swojego kolegę pisarza Janusza Rudnickiego, sprowadzając przemoc słowną, jakiej z jego strony doświadczają kobiety (w „żartach” nazywa je publicznie „kurwami”, insynuuje stosunki płciowe, ordynarnie komentuje wygląd), do głupich żartów. Za co spotkała je zasłużona krytyka – od tolerowanej przemocy słownej zaczyna się piramida, której szczytem jest gwałt.

Podobnie od pewnego momentu postępują bohaterki, zmieniając gniew na ignorowanie. Poza nasieniem i czasem seksem (waginoplastyka w filmie służy takiej zmianie budowy narządu, by nawet przy kiepskim seksie kobieta odczuwała rozkosz) nie oczekują od mężczyzn niczego. Bohaterki same zapewniają wikt i opierunek dzieciom, o alimentach czy dzielonej opiece nikt w filmie nie wspomina.

Innymi słowy, w „najbardziej kobiecym” filmie Vegi kobiety mają zapewnić naszemu dumnemu narodowi przetrwanie i nie narzekać, liczyć tylko na siebie i koleżanki. Nowa „Seksmisja”, która zresztą też z feminizmem nie ma wiele wspólnego, tyle że jest od „Botoksu” zabawniejsza.

Kinga Dunin i Agnieszka Wiśniewska w recenzji filmu Vegi na portalu krytykapolityczna.pl przypomniały słowa prof. Małgorzaty Fuszary: „Z równością będziemy mieli do czynienia wtedy, kiedy równie dużo niekompetentnych kobiet będzie zajmowało wysokie stanowiska, ilu zajmuje niekompetentnych mężczyzn”. I konkludowały: „No więc równość w kinie będzie wtedy, kiedy powstanie równie dużo złych filmów o kobietach, co o facetach. Patryk Vega przyczynia się do realizacji tego równościowego postulatu”.

Przyczynia się walnie, w lutym do kin wtargną zapowiadane już przez Vegę „Kobiety mafii”, do których również, a jakże, scenariusz napisało samo życie, czyli gangster grupy mokotowskiej i jego znajome. A w planach reżyser ma jeszcze, co najmniej, film o kobietach w sądownictwie.

Polityka 46.2017 (3136) z dnia 14.11.2017; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Veganki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną