Film „Twój Vincent” otrzymał Europejskie Nagrody Filmowe za najlepszą animację. Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE we wrześniu 2017 r.
Pomysł, aby nakręcić film utrzymany w stylu malarstwa Vincenta van Gogha składający hołd jego twórczości i życiu, wyszedł od Doroty Kobieli, absolwentki warszawskiej ASP, autorki pięciu nagradzanych na międzynarodowych festiwalach krótkometrażowych animacji (m.in. „Serce na dłoni”, „Szkice Chopina”). – Już jako 15-latka pielgrzymowałam do Muzeum van Gogha w Amsterdamie, żeby obejrzeć jego dzieła w oryginale. Rozwijając inne projekty, tęskniłam do jego prac. Decyzja o realizacji „Twojego Vincenta” była więc dla mnie tak naturalna, że nawet nie pamiętam, kiedy dokładnie zapadła – wyznaje reżyserka, która od siedmiu lat niczym innym się nie zajmuje.
Konstrukcyjnie film nawiązuje do „Rashomona” Kurosawy. Jedno wydarzenie – samobójcza śmierć w wieku 38 lat w Auvers nad rzeką Oise – naświetlone z wielu różnych punktów widzenia. Doktor Gachet, wieloletni lekarz i przyjaciel van Gogha, który zalecał malowanie obrazów jako swego rodzaju terapię, orzeka samobójstwo na skutek postrzału. Drugi lekarz, doktor Mazery, po obdukcji ciała i przeanalizowaniu okoliczności śmierci, podważa tę wersję, dowodząc, że strzelać do artysty musiał nieznany sprawca. Pokojówka doktora Gacheta uważa, że obłąkany, dręczony zaburzeniami psychicznymi Vincent z premedytacją zabił się w niedzielę, by „zadrwić z Boga w dzień święty”. Marguerite, córka doktora, z którą van Gogha łączyło delikatne uczucie, rzuca podejrzenie na krnąbrnego nastolatka René Secretana, stale dokuczającego malarzowi. Postaci pojawia się więcej, każda z nich inaczej zapamiętała tragedię, odmiennie interpretuje fakty, co zdaje się uniemożliwiać ustalenie prawdziwego przebiegu zdarzenia.
Tajemnica śmierci
Ujawnione w animacji szczegóły są autentyczne. Osoby przewijające się na ekranie miały swoje pierwowzory w rzeczywistości. Zresztą wszystkich sportretował, często wielokrotnie, sam mistrz na obrazach, które obecnie na aukcjach osiągają wartość wielu milionów dolarów.
Tezę o udziale osób trzecich w śmierci holenderskiego geniusza pierwszy raz postawili 10 lat temu dwaj zasłużeni amerykańscy dziennikarze Steven Naifeh i Gregory White Smith, laureaci Pulitzera. W liczącej blisko tysiąc stron biografii „Van Gogh. Życie” logicznie, krok po kroku, powołując się na nowo odkryte dokumenty (m.in. odnaleziony w bibliotece Frick Art Reference w Nowym Jorku egzemplarz niskonakładowego francuskiego periodyku medycznego z wywiadem z René Secretanem) dowodzą, że wydarzenia musiały rozegrać się całkiem inaczej, niż opisują to podręczniki. Podkreślają, że van Gogh po opuszczeniu szpitala psychiatrycznego w Saint Rémy był pełen sił twórczych, na jego sztalugach każdego dnia powstawał nowy obraz. Wiadomo, że w wielu listach rozważał zabicie samego siebie, zawsze jednak odrzucał taki akt jako czyn niemoralny i grzeszny. Przypominają, że nie znaleziono broni ani płótna, które w niedzielę 27 lipca 1890 r. malował, ani żadnych przyborów malarskich. Wskazują, że zabójcami holenderskiego malarza byli bracia René i Gaston Secretan, a rewolwer być może wystrzelił przypadkowo, podczas zabawy. Zdaniem obu autorów do tragedii doszło nie na pszenicznym polu, lecz na rue Boucher w Auvers, ulicy małych domków z podwórzami. Świadkowie słyszeli strzał, a ponadto droga stamtąd do gospody Ravoux, gdzie Vincent wynajmował pokój na poddaszu z wyżywieniem (za 3,5 franka dziennie), nie była zbyt daleka, co broczącemu krwią i z kulą w brzuchu malarzowi faktycznie umożliwiało jej pokonanie.
– To nie jest moja ulubiona biografia malarza, ale z całą pewnością poprzez bogactwo zgromadzonego materiału oraz pytania, które zostały w niej postawione, pomogła zbudować dramaturgię scenariusza – przyznaje Dorota, która jednak nie chce sprowadzać filmu do sensacyjnego wątku. – Historia obrazująca ostatnie dni van Gogha była już opowiadana dziesiątki razy w różnych filmach i książkach, np. w nietłumaczonej na polski, opublikowanej w latach 20. XX w. biografii autorstwa Juliusa Meiera-Graefe’a, niemieckiego kolekcjonera sztuki i krytyka, którą bardzo cenię. Dla nas to był jedynie pretekst, aby zastanowić się bardziej nad tajemnicą jego życia, a nie tylko śmierci.
Kryminalna, sensacyjna kanwa „Twojego Vincenta” wydaje się ważna, ale filmowa opowieść zanurza się głębiej. Śledztwo prowadzone na własną rękę przez syna listonosza Armanda Roulina, który rok po incydencie podejmuje się misji dostarczenia zaginionego listu Vincenta van Gogha jego bratu Theo – oprócz nadrzędnego celu: ukazania złożonej osobowości van Gogha, którego życie było jednym pasmem tragedii i klęsk – staje się swego rodzaju ścieżką inicjacyjną. Lustrem, w którym młody bohater na rozstaju dróg musi się przyjrzeć własnemu życiu, aby lepiej zrozumieć siebie samego. – To opowieść o różnych wersjach nas samych – dopowiada autorka filmu.
Dla van Gogha, który tworzyć zaczął późno i za życia zdołał sprzedać zaledwie jeden obraz, sztuka pozostawała niezwykle osobistą sprawą, o czym wyraźnie świadczą wszystkie jego alegoryczne płótna namalowane w ciągu dekady (pozostawił ich około tysiąca). Traktował malarstwo, podobnie jak Gauguin, jako rodzaj osobistego zbawienia, co w jego przypadku miało związek z porzuceniem wcześniejszego powołania do prowadzenia działalności misyjnej wśród biedaków.
Intymna poetyka obrazów nasyconych szczegółami życia codziennego, które układają się w gotowy storyboard, ułatwiła reżyserce zadanie. Ale do tematu zbliżało ją coś więcej. – On całe życie zmagał się z depresją. Na wielu polach przeżywał upokarzające fiasko. Ja też miewałam trudne chwile, zwłaszcza pod koniec studiów. Bardzo mi wtedy pomogła lektura listów Vincenta do Theo. Łączyła ich bliska więź. Tak jak on chciałam udowodnić, że do czegoś się nadaję.
Hugh Welchman, współreżyser, współautor scenariusza i producent filmu (prywatnie mąż Doroty Kobieli), wyznaje szczerze, że przed realizacją wiedział o van Goghu niewiele, praktycznie nic z wyjątkiem krążącej legendy o odciętym kawałku ucha, chorobie psychicznej oraz znajomości kilku kultowych halucynogennych obrazów. – Zakochałem się w tym projekcie, bo wciągnęła mnie do niego Dorota, która początkowo myślała o krótkim metrażu. W miarę jak wgryzaliśmy się w szczegóły biografii Vincenta, historia rozrosła się do wielogodzinnej fabuły. Dorota miała napisać scenariusz i ją reżyserować, a ja produkować. Zdecydowaliśmy jednak, że film powstanie w angielskiej wersji językowej, potrzebowała więc wsparcia właściwie na każdym etapie.
Potencjał projektu
Dorota podjęła ryzykowną decyzję, by film w całości układał się w antologię ruchomych obrazów Vincenta van Gogha, z którymi narrator prowadziłby dialog. Oboje z Hugh (autorem animacji „Piotruś i wilk”, za który otrzymał Oscara w 2008 r.) mieli już spore doświadczenie w pracy nad efektami specjalnymi. M.in. w komputerowej oraz tradycyjnej technologii rysunkowej, a także w animacji lalkowej. – Chodziło o to, by stanąć jak najbliżej malarstwa van Gogha. Doszliśmy do wniosku – wspomina Hugh – że aby osiągnąć taki efekt, każda z 65 tys. klatek filmowych składających się na półtoragodzinny film powinna być ręcznie namalowana. Jednemu człowiekowi wykonanie takiej pracy zajęłoby resztę życia. Zwróciliśmy się więc o pomoc do artystów z całego świata.
Rekrutacja odbyła się w 2012 r. zaraz po tym, jak powstał zwiastun filmu, który miał przekonać sponsorów i gdy stało się jasne, że narratorem nie będzie wdowa po Theo van Goghu tylko młody Armand Roulin. Ze względu na rozwinięty system kształcenia pod kątem malarstwa olejnego w naszym kraju autorzy „Twojego Vincenta” zamierzali początkowo oprzeć się wyłącznie na polskich malarzach. Wybrali 40 absolwentów różnych ASP, ale liczba ta szybko urosła do 60. Przez dwa lata mieli oni się zająć przemalowywaniem klatka po klatce uprzednio nagranych scen z aktorami na płótna o wymiarach 103x60 cm. Wkrótce niezbędna okazała się pomoc. Z samej tylko Grecji zgłosiło się 130 artystów, niektórzy z nazwiskami i dużym dorobkiem. Później doszło jeszcze 17 Ukraińców. W 2015 r. po wrzuceniu fragmentu filmu na Facebooka po zaledwie 24 godzinach odnotowano 2 mln odsłon, po trzech miesiącach już 200 mln. To obrazowało skalę zainteresowania projektem i jego olbrzymi potencjał komercyjny. Jedną z konsekwencji tego sukcesu było napłynięcie kolejnych 400 aplikacji z całego świata. Przesłuchania w Atenach, Wrocławiu i Gdańsku trwały trzy dni.
Tych, co przeszli selekcję, czekał potem czterotygodniowy trening malarski. Przylatywali na własny koszt z Ameryki, Kanady, Japonii, Indii, jedna osoba nawet z Australii. Motywowała ich praca w zawodzie. Na Zachodzie tylko nieliczni żyją ze sprzedaży swoich dzieł. Większość musi szukać dodatkowego zatrudnienia: wykładają na uczelniach, są kierowcami taksówek. Tu otrzymali szansę studiowania malarstwa van Gogha, a dodatkowo darmowy kurs filmowej animacji.
W trakcie wieloletniego procesu powstawania filmu zajmowało się nim w sumie 125 malarzy. Do finalnej wersji weszły ostatecznie 94 obrazy Vincenta van Gogha (w formie bardzo zbliżonej do oryginałów), a kolejnych 31 zostało częściowo lub znacząco przekształconych. Są wśród nich głównie portrety znajomych Vincenta z ostatniego okresu jego życia, pejzaże Prowansji z okolic Arles i Auver-sur-Oise, martwe natury oraz słynny Żółty Dom, gdzie próbował założyć dwuosobową komunę artystyczną z Gauguinem.
Droga do Oscara
Podstawą wyboru była oczywiście przydatność obrazów do opowiedzenia fabuły. Wrażenie „malarskości” animacji podkreśla m.in. zachowana faktura obrazów (impast) i dodatkowo efekt smugi pędzla malarskiego. Nie mówiąc oczywiście o kolorystyce.
– Wielu naszych ulubionych obrazów nie udało się umieścić – mówi Dorota. – Na przykład martwej natury wiele mówiącej o złym stanie psychicznym Vincenta, ukończonej tuż przed przyjęciem go do szpitala psychiatrycznego i przedstawiającej przedmioty codziennego użytku artysty: deskę kreślarską, fajkę, butelkę wina, czajnik, trochę warzyw, ważną korespondencję i podręcznik medyczny.
Twórcy „Twojego Vincenta” podkreślają, że mimo stosunkowo trudnej tematyki dzieła ich ambicją było dotarcie do jak największej liczby odbiorców. – Film jest uniwersalny, skierowany do różnych grup, także tych, które chciałyby się dopiero czegoś więcej dowiedzieć – zgodnie powtarzają. Niewątpliwie najwięcej frajdy sprawi fanom malarza. Ale przyjemność z filmu powinni nawet czerpać rozmaitej maści buntownicy, anarchiści, dla których niepokorna postawa van Gogha stanowi symbol antysystemowej rewolucji.
Choć w pełni na to zasługiwał, „Twój Vincent” nie został nominowany przez Polskę do Oscara w kategorii najlepszy nieanglojęzyczny film, gdyż nie spełnia kluczowego kryterium językowego. Co nie znaczy, że automatycznie droga do Oscara została zablokowana. Pod koniec września film wchodzi do amerykańskich kin. Był pokazywany na kilku prestiżowych festiwalach, m.in. w Telluride. Dostał nagrodę publiczności w Annecy, wygrał festiwal w Szanghaju. Najbliższe jesienne plany to duże imprezy w Londynie i Adelaidzie.
– Dla nas oscarowa kampania promocyjna właśnie się zaczyna – mówi niezrażony Hugh. – Celujemy w dwie kategorie: najlepsza pełnometrażowa animacja i muzyka. Ale jeśli jakimś cudem dostaniemy nominację za scenariusz, to i tak będziemy szczęśliwi. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Wierzymy, że się uda.