Krytycy sarkają na jego filmy – że unurzane w bluzgach i przemocy, prostackie, przyprawione knajackim humorem. Że to zlepek środowiskowych anegdot. Że postacie są płaskie jak naleśniki, a o nieoczekiwanych zwrotach akcji można zapomnieć. Że filmy aspirujące do sportretowania środowiska w rzeczywistości są tendencyjnym obrazem jego patologii. I że to cyniczny chwyt, odpowiadający na głód sensacji.
Ale publiczność uwielbia kino Vegi. Na „Pitbulla. Nowe porządki” poszło prawie 1,5 mln widzów. Na „Pitbulla. Niebezpieczne kobiety” – 2,9 mln, co jest piątym wynikiem w historii polskiego kina po 1989 r. Wchodzący właśnie do kin „Botoks” też jest skazany na sukces. Zwiastun nie pozostawia złudzeń: to opowieść o wypranej z moralności służbie zdrowia. Vega: – To mój najmocniejszy film. Trzynaścioro moich dotychczasowych współpracowników zrezygnowało z pracy nad nim, bo obawiało się, że zostanie odebrany jako atak na środowisko lekarskie. Reżyser powtarza jak mantrę, że w jego filmach nie ma ani jednego wymyślonego dialogu.
Jak bohater Tarantino
W światło reflektorów pcha Patryka matka. Ojciec wyjeżdża na stałe do Stanów Zjednoczonych pół roku po narodzinach syna. – Matka wpoiła mi, że jestem najlepszy, i chciałem, żeby świat jak najszybciej to potwierdził – mówi. Dzieciństwo Patryka Krzemienieckiego: skakanie z hobby na hobby w poszukiwaniu własnej wybitności. Młodość Patryka: wchodzenie w subkultury, które pomogą mu się zdefiniować. Są więc skejci, metale. W żadnej się nie odnajduje. – Szybko stałem się outsiderem. Rówieśnicy mnie nudzili, wydawali mi się zbyt dziecinni – mówi.
Ważność można sobie nadać dzięki pieniądzom. Patryk otwiera stoisko na giełdzie komputerowej, handluje nielegalnie kopiowanymi w domu programami. Stać go, żeby kupić do domu lodówkę, jakieś meble. Ale wraz z kolegami z podwórka w warszawskich Włochach marzy o większych i łatwiejszych pieniądzach. – Imponowali nam ludzie z miasta. Masa podjeżdżający swoim złotym lexusem pod Kaskadę w Brwinowie – wspomina. Próbuje handlu amfetaminą, wdaje się w bójki, kradnie. Wpada podczas kradzieży perfum na promie płynącym do Szwecji. Dostaje wyrok w zawieszeniu.
Nowe marzenie – zostać reżyserem – dobrze pasuje do ambicji Patryka. Pisze amatorskie scenariusze inspirowane hollywoodzkim kinem akcji, pokazuje je reżyserowi Waldemarowi Dzikiemu. Muszą mu się podobać, bo zleca Vedze pisanie scenariuszy do kilku odcinków serialu „Pierwszy milion”, o gospodarczej transformacji. Patryk mierzy wysoko: w krótkim czasie zdobyć Oscara. Ale jak podbić Hollywood z nazwiskiem Krzemieniecki? Inspiracją do nowego wcielenia jest Vincent Vega, płatny zabójca z „Pulp Fiction”, grany przez Johna Travoltę. Vega: – Pomyślałem, że to kapitalna sprawa nazywać się jak bohater filmu Tarantino. „Pulp Fiction” zawładnął moją wyobraźnią. Byłem zachwycony jego energią, błyskotliwością, autentyzmem. No i oczywiście dialogami.
Jak prawdziwe psy
Doświadczeniem kształtującym jest dla Vegi zetknięcie z dokumentem. – Dziki wkręcił mnie do dokumentów o biedarodzinach z polskiej prowincji. Zobaczyłem domy, w których ludzie żyją na klepisku i mają naścioro dzieci. Byłem w szoku, że Polska może tak wyglądać.
Kolejną porcję życiowej prawdy Vega znajduje w policyjnej kuchni. Vega: – Mama przyjaźniła się z kochanką policjanta, załatwiła mi dojście do wydziału zabójstw. Rozmawiałem z funkcjonariuszami przesłuchującymi matkę Michałka utopionego w Wiśle. Pokazywali mi zdjęcia z miejsc zbrodni. Odkryłem, jak naprawdę wygląda operacyjna robota.
Wpada na pomysł, by pracę policjanta pokazać od kulis. Krzysztof Lang, reżyser: – Był w kropce, bo jego rozmówcy nie wyobrażali sobie ujawnienia tożsamości. Wymyślił więc, by kamera ucinała im głowy. Pomysł był kuriozalny, przecież bohaterowie muszą mieć twarze. Ale pomysł Vegi o dokumentalnej telenoweli z autentycznymi policyjnymi bohaterami podoba się szefowi dokumentu w TVP Andrzejowi Fidykowi. Lang rozmawia z policjantami, ich przełożonymi i w końcu dostaje zgodę na pokazanie ich przed kamerą. – Spotkaliśmy się na wódce ze Sławkiem Opalą, którego upatrzyłem sobie na bohatera. W końcu machnął ręką i mówi: „Ci, których ścigam, i tak wiedzą, jak wyglądam”. Drugim z wydziału zabójstw był Krzysiek Tkaczyk – wspomina Lang.
„Prawdziwe psy” są hitem. Zabójstwa, haracze, złodzieje samochodów, chuligani piłkarscy. Przesłuchania podejrzanych. Nagrania z ukrytej kamery. Policyjni bohaterowie mówią soczystym językiem, pozwalają kamerze zajrzeć do swojej prywatności, gdzie też jest prawdziwie: pusto, nerwowo, a nawet tragicznie. Lang: – Oficjalnie Patryk miał stanowisko drugiego reżysera, ale de facto był kimś w rodzaju asystenta. Zajmował się głównie dokumentacją. Jeździł z policjantami na wezwania i szukał wątków. Na planie bywał rzadko.
Po sukcesie pierwszej serii TVP zamawia ciąg dalszy, bez Langa, który ma inne plany. Za reżyserowanie sequelu bierze się Vega. Tytuł: „Taśmy grozy”. Ale już bez udziału głównych policyjnych bohaterów z pierwszej części, prawdziwych psów – Opali i Tkaczyka. Ich następcy nie mają w sobie tej charyzmy, poza tym powielają się wątki, schematy policyjnych dochodzeń. Spadająca oglądalność oznacza koniec policyjnej sagi.
Jak znane sprawy
Przełom, na jaki czeka Vega, przychodzi w 2005 r. Kręci „Pitbulla”, fabułę czerpiącą garściami z gęstej policyjnej zawiesiny, z którą się zetknął. W „Pitbullu” znów jest dużo mięsa – bluzgów, wódki, brutalności – ale jest też mroczny klimat, skomplikowani wewnętrznie bohaterowie i kawał prawdy o tym, że tamta Polska, na początku XXI w., to nie jest kraj dla ambitnych gliniarzy, bo trzeba zderzać się z biurokracją, wąskimi horyzontami przełożonych i niedostatkiem paliwa do służbowych polonezów. W obsadzie Gajos, Dorociński, Stroiński, Grabowski, Mohr, świetny debiut zalicza Weronika Rosati. Film zbiera bardzo dobre recenzje. Ale nie ma publiczności. Vega: – Premiera kinowa została zdjęta z powodu śmierci Jana Pawła II. Nie miałem pretensji.
Walczy z alkoholizmem. – Piłem dużo od czasów, kiedy zanurzyłem się w świecie policjantów. Wódka była przepustką do przełamania ich nieufności. Zaprzyjaźniliśmy się też prywatnie, co oznaczało jeszcze więcej picia. Ale od 10 lat jestem czysty. Zero alkoholu, papierosów, narkotyków – zapewnia.
Nałogi rzuca sam z siebie, bez mordęgi odwyków i detoksów. Jest przekonany, że udało mu się to osiągnąć z Bożą pomocą. Do chrześcijańskiego Boga idzie krętą drogą: szamani (z Brazylii), jasnowidze, medium. Przeważnie szarlatani, ale jedna z wróżek robi na Vedze wrażenie: – Przepowiedziała mi wypadek samochodowy i wszystko sprawdziło się w najdrobniejszych szczegółach. Na szczęście nikt nie zginął.
Reakcją Vegi na brak sukcesu kasowego „Pitbulla” jest mocne postanowienie odnalezienia gatunku, którym przekona widzów. Porażka uczy go, że widz nie chce w kinie mroku i brzydkich bohaterów, ale wyestetyzowanej, ociekającej lukrem rzeczywistości rodem z TVN-owskich seriali. A przede wszystkim chce się dobrze bawić. Vega kręci „Ciacho”, na którym krytyka nie zostawia suchej nitki. Tomasz Karolak, jeden z aktorów występujących w filmie: – Patryk starał się zrobić zabawny film, upychając w nim jednocześnie wątki sensacyjne, żeby utrzymać tempo akcji. Co tu kryć – wyszło średnio.
Ale mimo to „Ciacho” ma blisko milionową widownię. Vega dyskontuje sukces. Rozbija się drogimi samochodami, nosi się z hollywoodzkim sznytem: wysokie buty, skórzany płaszcz, cygaro. Aby zerwać z etykietą twórcy chałtur, postanawia wrócić do tego, w czym jest najlepszy, czyli inspirowania fabuły krwistymi historiami zasłyszanymi u źródeł. – Potrafię słuchać, ludzie się przede mną otwierają – uważa.
Jarosław Pieczonka, pseudonim Miami, były funkcjonariusz kontrwywiadu i przykrywkowiec, bohater napisanej wspólnie z Vegą książki „Służby specjalne. Podwójna przykrywka”: – Okazał się facetem godnym zaufania. Tego, czego obiecał nie pisać, nie napisał. Okoliczności pozmieniał tak, żeby nie wpakować mnie w kłopoty. Zrobił na mnie wrażenie znajomością technik wydobywania i weryfikowania informacji.
Olga Bołądź, aktorka: – Na casting do „Służb specjalnych” szłam trochę wystraszona. Nasłuchałam się o Patryku, że jest zamordystą i potrafi być niemiły. Ale gdy go poznałam, okazało się, że nawet mając swoją wizję filmu i postaci, jest otwarty na uwagi aktora. Zarówno w „Służbach”, jak i w „Botoksie” mogłam dopełnić moje bohaterki własną wizją.
„Służby specjalne” i obie hitowe części „Pitbulla” to powrót Vegi do klimatu spisków, podejrzeń, śledztw, zabawy w ścigających i ściganych. „Służby specjalne”, które przywróciły go na orbitę poważnych reżyserów, Vega opiera na prostej analogii do głośnych i wciąż owianych mgłą tajemnicy wypadków ostatnich lat: śmierci Barbary Blidy, Andrzeja Leppera, byłego wiceministra transportu Eugeniusza Wróbla, w którego morderstwo zamieszany miał być syn.
Wokół filmu powstaje legenda, że Vega dotarł swoimi kanałami do prawdy, którą teraz odważył się pokazać na dużym ekranie, na wszelki wypadek zastrzegając, że wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe, ale wszyscy wiedzą, że to ściema i zabezpieczenie przed pozwami. Główne przesłanie: służby rządzą polityką, biznesem, mediami i nic w kraju nie dzieje się bez ich wiedzy. Maciej Karczyński, były rzecznik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego: – To film szkodliwy i krzywdzący ludzi oddanych ojczyźnie. Widzowie kupili tę wizję w ciemno. Znajomi pytali mnie: wy naprawdę mordujecie ot, tak?!
Jarosław Pieczonka: – W filmach Vegi jest na pewno więcej prawdy o policji i wywiadzie niż w oficjalnym przekazie sterowanym z gabinetów. W służbach nie ma moralności i dylematów etycznych, dobro kraju jest najważniejsze – w tym sensie Vega mówi, jak jest.
Osoba z branży: – Prawda, nieprawda – kogo to obchodzi? Patryk to inteligentny gość, a pomysł z pokazaniem na ekranie zabójstw ludzi ze świecznika łudząco podobnych do Leppera i Blidy był genialny w swojej prostocie. Widzowie połknęli haczyk.
Mówi się też, że siłą Vegi są chwytliwe zwiastuny, w których leje się krew, aktorzy rzucają wujami na prawo i lewo, a niektórzy bohaterowie są tak nieskomplikowani, że aż śmieszni. Chętnie sięga zresztą po amatorów, uważa, że nawet jeśli mówią bełkotliwie i są mało wyraziści, to ich autentyzm dobrze robi filmowi, udziela się zawodowcom. Tomasz Karolak: – Aktorzy lubią u niego grać, bo mogą wyjść ze swojej skóry. Mnie na przykład w „Ciachu” kazał zalepić szparę między zębami. Mówię mu: nigdy, przecież to mój znak rozpoznawczy! A Patryk na to: nie no, twój bohater jest zbyt zamożny, żeby sobie pozwolić na taki defekt.
W ostatnich „Pitbullach” furorę robiła Maja Ostaszewska. Obsadzana zwykle w rolach wagi ciężkiej, u Vegi zagrała słodką idiotkę, rzucającą mięsistymi grepsami i napaloną na gliniarza Majamiego jak kotka w rui.
Jak prywatny świat
W rodzimym światku filmowym Vega sytuuje się na pozycji outsidera. Gdy kilka lat temu ubiega się o dofinansowanie „Ciacha” przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, spotyka się z odmową. Od tamtej pory często powtarza, że zasady, na których działa PISF – wspomagając kino ambitne, wartościowe artystycznie, a odrzucając filmy lekkie, łatwe i przyjemne – są chore, bo tym samym PISF odcina się od możliwości zarabiania pieniędzy na obrazach, które mają publiczność. – Instytut generuje patologię. Dofinansowuje projekt w 50 proc., więc producenci na papierze windują koszty i zarabiają już podczas tworzenia, zanim film wejdzie do kin. A faworyzowanie kina wysokich lotów? Być może przyjdzie jeszcze u nas czas na oniryczne filmy artystyczne, ale opowiadanie, że tworzy się kino dla 3-tysięcznej wysublimowanej publiczności, jest według mnie usprawiedliwianiem własnej nieudolności – twierdzi Vega.
Tworzy więc prywatny świat, w którym sam pociąga za wszystkie sznurki – od gromadzenia pieniędzy na film po ostatni klaps na ekranie. Swego czasu poszukuje inwestorów na rynku kapitałowym, ale kończy się to skandalem, gdy wycieka informacja, że prezes Giełdy Papierów Wartościowych Ludwik Sobolewski namawiał prezesów notowanych na parkiecie spółek do zainwestowania w film „Klątwa faraona”, w którym ma grać jego partnerka Anna Szarek. Sobolewski traci stanowisko, film zostaje przechrzczony na „Last Minute”, Szarek jest w obsadzie (Wąż za najgorszą rolę żeńską 2013 r.; Vega też dostaje swojego za reżyserię).
Obecnie Vega pozyskuje środki na swoje projekty od prywatnych osób. Roztacza przed nimi wizję zysków, a sukces ostatnich części „Pitbulla” działa na jego korzyść. – „Niebezpieczne kobiety” zarobiły 170 proc. budżetu. Mam już środki na cztery kolejne filmy, do 2020 r. będę bardzo zajęty – deklaruje Vega. Konieczność trzymania dyscypliny budżetowej przekłada się na atmosferę podczas zdjęć. – Na planie u Patryka czas się nie dłuży. Jest precyzyjny. Wie, czego chce. Jego adrenalina się udziela, aktorzy są tak skoncentrowani, że często sceny udają się od razu, nie trzeba kręcić dubli – mówi Tomasz Karolak.
Projekt „Pitbull” z Vegą u steru dobiegł końca. Nową, podobno ostatnią, część cyklu reżyseruje Władysław Pasikowski. Producent Emil Stępień (za czasów Ludwika Sobolewskiego dyrektor rynku New Connect, musiał odejść, gdy okazało się, że podobnie jak Sobolewski był w konflikcie interesów; ostatnio było o nim głośno z powodu kłopotów z prawem) chciał, aby w obsadzie znalazła się jego życiowa partnerka Doda. Vega się nie zgodził. Ale wraz z Pasikowskim wrócili aktorzy znani z debiutanckiego „Pitbulla”: Dorociński i Mohr. Doda też zagra.
Patryk Vega mówi, że teraz zamierza skupić się na robieniu filmów dla kobiet – odpowiadając na potrzeby rynku. I o kobietach, bo uważa, że opowieści z ich perspektywy jeszcze w polskim filmie nie ma.
Chce, by jego filmy odciskały ślad. Vega: – Po pierwszym „Pitbullu” wzywano na dywanik szefów policji, aby sprawdzić, czy funkcjonariusze naprawdę mają aż tak źle. Chciałbym, aby problemy, które wyeksponuję w „Botoksie”, wywołały identyczną reakcję w służbie zdrowia.