Z jazzem do Chin
Da się promować polską kulturę bez żołnierzy wyklętych i chórów kościelnych
Pamiętam, gdy Krzysztof Olendzki zastępował Pawła Potoroczyna na stanowisku szefa Instytutu, głośno brzmiały dwa głosy. Pierwszy, słyszalny z prawa, że zastał instytucję w stanie upadku, drugi – dochodzący bardziej z lewa – że przejmuje ją w stanie rozkwitu. Powszechnie zastanawiano się także, nie bez nuty złośliwości, czy teraz zamiast spektakli Lupy, utworów Lutosławskiego i wystaw sztuki nowoczesnej promować będziemy w świecie chóry kościelne, spektakle o żołnierzach wyklętych i sztukę Zbigniewa Dowgiałły.
Tymczasem duch rasowego dyplomaty, który zdaje się, że głęboko drzemie w duszy nowego dyrektora (przez wiele lat uprawiał ten zawód), sprawił, że zamiast rąbać siekierą „dawny układ”, postawił na zmiany powolne, wyważone, starannie przemyślane. Ponieważ pierwszy rok urzędowania to była przede wszystkim realizacja wcześniej podjętych zobowiązań i planów, dopiero teraz możemy w pełni dostrzec zmiany w kursie po morzach świata liniowca „m.s. kultura polska”.
Polska kultura zaatakuje punktowo
A zatem „co”, „gdzie” i „jak”? Jeszcze za czasów Pawła Potoroczyna IAM zaczął śmielej stawiać, obok tradycyjnych obszarów aktywności, takich jak teatr, muzyka, sztuki wizualne, na promocję polskiego designu. I ta tendencja została podtrzymana, a nawet wzmocniona. Obecni jesteśmy praktycznie na wszystkich najważniejszych międzynarodowych festiwalach i przeglądach projektowania. I słusznie, bo jest się czym chwalić.
Ale też postanowiono mocniej postawić na obszary kreatywności dotychczas obecne raczej śladowo: modę, architekturę, kulturę cyfrową (duży i ambitny projekt Digital Cultures), jazz, muzykę elektroniczną i tzw. muzykę źródeł. Owo rozszerzenie, które cieszy, bo parokrotnie je postulowałem, ma swe źródła również w tym, że Instytut zdaje się definitywnie odchodzić od obowiązującej przez wiele lat strategii promocji polskiej kultury poprzez organizację ogromnych multidyscyplinarnych tzw. sezonów kultury polskiej w poszczególnych krajach. W ten sposób próbowaliśmy podbijać w przeszłości m.in. Francję, Austrię, Niemcy, Izrael, Wielką Brytanię, a ostatnio – Chiny.
Natomiast teraz, zamiast całorocznych inwazji kulturalnych, planowane są ataki „punktowe”, zróżnicowane, wykorzystujące przede wszystkim najważniejsze międzynarodowe branżowe imprezy (festiwale, biennale, konwenty, przeglądy, konkursy), by tam zaszczepiać nasze osiągnięcia i poprzez najbardziej opiniotwórcze środowiska promieniować dalej na świat. To trochę jak z cyfrowym wirusem, który łatwiej rozprzestrzenia się po zainfekowaniu centrali niż peryferyjnego komputera. Warto też zwrócić uwagę na silnie podkreślane dążenie, by kulturę polską w świecie jeszcze mocniej promować nie tylko poprzez rodzimych, ale też zagranicznych twórców i wykonawców – inspirować ich do sięgania po nasz dorobek i repertuar muzyczny, dramatyczny i jakikolwiek inny.
Z kulturą ruszymy na Wschód
Niezależnie jednak od imprez rozsianych po całym świecie IAM postanowił niektóre kierunki naszej kulturalnej ekspansji szczególnie dopieścić. Gdybym był złośliwy, to przypomniałbym wypowiedź dyr. Olendzkiego z początków jego pracy w Instytucie, gdy wspominał o Wietnamie i Filipinach. Ten drugi kraj na razie wypadł z listy (zastąpiła go Kanada), ale Wietnam się utrzymał, dołączając do trzech tradycyjnych kierunków naszej ekspansji na Dalekim Wschodzie: Korei Południowej, Chin i Japonii.
Zasadniczo jednak sojuszników dla kultury postanowiono szukać u sąsiadów, stawiając na kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Mają temu służyć dwa specjalistyczne programy „Open Poland” (głównie Białoruś, Ukraina, Gruzja) oraz „Północ-Południe” (kraje nordyckie i Europa Środkowa). Czy uznano, że nasze możliwości kulturalnego podboju klasycznej Europy Zachodniej się wyczerpały czy też uznano je za mniej ważne? Nie wiem. Czy nowa strategia terytorialna okaże się skuteczna? Zobaczymy.
Widać, że promocyjny impet IAM nie słabnie, a już wkrótce pojawi się kolejne wyzwanie – ogromny przyszłoroczny międzynarodowy program związany ze stuleciem niepodległości państwa polskiego. Nie widać natomiast wyraźnej wolty ideologicznej, jakichś niebezpiecznych podziałów na słuszną sztukę narodową i zdegenerowaną lewacką. Jeżeli nawet zawartość promowanej kultury i dobór artystów oraz twórców się zmienia, to niemal niezauważalnie. Cieszy natomiast fakt, że cały czas ważny dla Instytutu jest dorobek polskiej awangardy XX wieku.
Pamiętać należy o jeszcze jednym. Historyczne zaszłości czy polityczne decyzje sprawiły, że dziś zagraniczna polityka kulturalna Polski sączy się wieloma strumykami. Własną ma Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, Instytut Książki, a nawet poszczególne duże instytucje (np. niektóre muzea, opery, filharmonie). I bardzo dobrze, bo skumulowanie wszystkiego w jednych rękach groziłoby powstaniem niechlubnego PAGARTU-bis (starsi czytelnicy wiedzą, o czym piszę, młodsi mogą sobie wyguglać).
Są jednak elementy tej układanki, które powinny trafić pod skrzydła IAM, by dużo lepiej służyć promocji kraju. Myślę na przykład o sieci Instytutów Kultury Polskiej podległych Ministerstwu Spraw Zagranicznych, dziś instytucjom przestarzałym i nieefektywnym, nadto silnie uwikłanym w polityczne spory i ideowe wybory.