W samym środku ogórkowego sezonu, przy ocienionym stole piwnego ogródka, spotkaliśmy się w takim gronie: Wilengowska Joanna – pisarka, Bolińska-Walendzik Iwona – artystka batikowa, Barański Marek – poeta, i moja skromna osoba. Po trzecim lub czwartym wywołaniu kelnera, niczym deus ex machina, zjawił się Gromek Grzegorz – aktor dramatyczny. Enumeracja jest tutaj istotna. Odkryliśmy bowiem alchemiczny wzór nieróbstwa w sztukach! Szwedzka Akademia będzie musiała podzielić Nagrodę Nobla. Jak doszło do epokowego odkrycia i jak ów wzór wygląda?
Siedzimy, gwarzymy. I nagle… im większy skwar, im większy upał, tym większy przeszywa nas Mróz! Niech mi ktoś powie, że język nie rozstrzyga o ruchu myśli. Mróz w środku lata – paradoksalny koszmar i wyrzut sumienia. Bo my tutaj wakacyjnie dokazujemy, a powinniśmy pracować i dzieła trwalsze od spiżu stawiać. Sztuka nie uznaje wakacji, sztuka gardzi urlopem. A my w gnuśność wpędzamy nasze talenty, w stolikową gawędę…
Dopadł nas pracoholiczny spleen, bo każdy zaczął przebąkiwać, że coś jednak wydaje, coś tworzy, maluje. Tyle że owo „coś” życzeniowe, mętne, a musi istnieć zasada, która daje konkretny wyraz pracowitości i nieróbstwa. Zapragnęliśmy twardych danych.
Postanowiliśmy poszukać najwłaściwszych parametrów określających, kto tytan twórczej pracy, a kto leser. Po pierwsze: jako przeciwnicy ageizmu i determinacji płci, odrzuciliśmy wiek z podziałem na kobiety i mężczyzn. Po drugie: uznaliśmy, że w dobie konsumpcji, w terrorze kultury fit podstawowym parametrem musi być waga twórcy. Przyjęcie jednostkowego ciężaru jest zgodne z wciąż obowiązującymi koncepcjami indywidualistycznymi i liberalnymi. Moje kilogramy to moja namacalna podmiotowość. Po trzecie: za wskaźnik twórczej potencji uznaliśmy liczbę wydanych dotychczas dzieł, pomnożoną przez średnią wagę książki (w przypadku literatury).