Na swojej najnowszej płycie „Szprycer” Taco Hemingway śpiewa: „Chociaż jestem już przed trzydziestką, ciągle zbawić chcę cały wszechświat”. Takie wyznanie pojawia się w kontekście wspomnień o młodzieńczych przygodach erotycznych, „białym winie kupionym w Tesco”, ale też „krzykach Krakowskiego Przedmieścia”. Warszawska młodzieżowa codzienność, w której dekadenckie imprezki, jakieś plany o podjęciu roboty gwarantującej telefon służbowy mieszają się z czymś, co można by nazwać tęsknotą za sensem.
Dużo w tych piosenkach znużenia rozrywkową rutyną i sporo gorzkich słów o melanżowej warszawce, więc może to, że chce się zbawić świat i pamięta się o krzykach Krakowskiego Przedmieścia, dowodzi, że nasz polski milenials (osoba urodzona między 1985 a 1995 r.) się przebudził i zaczyna go obchodzić to, co się dzieje ze światem i z Polską? Przecież jeszcze nie tak dawno Taco określał się autoironicznie jako „głos pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia”.
Najdobitniejszym sygnałem, że młodzi chcą się pokazać światu razem, był ich liczny udział w lipcowych protestach w obronie niezależności sądownictwa. Wywołało to duże zaskoczenie, bo przecież wielu komentatorów sceny politycznej przekonywało, że jeśli polska młodzież w ogóle ma jakieś poglądy, to pozostają one zasadniczo w zgodzie z tym, co głosi PiS. Symbolicznym ucieleśnieniem młodego pokolenia miał być uczestnik Marszów Niepodległości, czciciel kultu żołnierzy wyklętych, być może nawet jeden z tych, którzy kilka lat temu krzyczeli: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”. A ci w wolnych chwilach słuchali bynajmniej nie Taco Hemingwaya czy modnego amerykańskiego trapu, tylko rocka patriotycznego i rocznicowych piosenek o powstaniu warszawskim. Tymczasem w lipcu zobaczyliśmy zupełnie inną młodzież.
W „Krytyce Politycznej” prof. Andrzej Leder komentował na gorąco, tuż po największych protestach 20 lipca, że „w odpowiedzi na niekonstytucyjny zamach na ustrój na ulicach konsoliduje się ruch demokratyczny, łączący wiele nurtów i – po raz pierwszy – wiele pokoleń. Jest to trwała zmiana, która działać będzie długofalowo, bowiem ludzie, którzy po raz pierwszy włączyli się w życie polityczne, swoją inicjację w tym obszarze będą już zawsze łączyć z obroną demokracji i walką przeciw PiS-owi”.
Co ważne – w przypadku młodych – zmieniły się wektory „obciachowości”. Jak zauważa Leder, jeszcze przed momentem „nie było »obciachem« być nacjonalistą i rasistą. Otóż to się właśnie kończy”. Dla uzupełnienia dołączmy jeszcze do tego udział młodych w akcji protestacyjnej przeciw wycinaniu Puszczy Białowieskiej oraz żywą aktywność komentatorską i satyryczną w internecie.
Bliżej Wschodu niż Zachodu
Ta nieoczekiwana polityczna manifestacja młodych jest zaledwie częścią większej i bardzo gęstej sieci relacji, w jakiej funkcjonuje w dzisiejszej Polsce młodość i „młodzieżowość”. Wszyscy się zgadzają, że oczywiste, biologiczne cechy młodości od początku istnienia współczesnej kultury popularnej (a niektórzy uważają, że od rewolucji francuskiej) oznaczają osobniczą i zbiorową atrakcyjność, która podporządkowuje sobie masowe gusty estetyczne, mody, a nawet ekonomię. Tyle że na początku naszej transformacji w pierwszej połowie lat 90. hasło młodość niosło ze sobą wizję pozytywnej przyszłości, co znalazło pewien wyraz w przeniesionym z Zachodu hedonizmie à la yuppies i rymowało się z przeświadczeniem o ostatecznej klęsce totalitaryzmów (tak czytaliśmy „Koniec historii” Fukuyamy), dziś natomiast młodość w wielu dysputach publicznych kojarzy się głównie z niepewnością jutra, prekariatem i umowami śmieciowymi.
To samo dotyczy pojęcia „młodzież”. Na początku nowej Polski w TVP emitowano prowadzony przez Krzysztofa Ibisza program dla młodzieży „Klub Yuppies”. Promowany tam wizerunek młodych Polaków sprawiał wrażenie groteskowej ilustracji wyobrażeń rodzimych fanów Margaret Thatcher o dobrym społeczeństwie: młody miał zachowywać jakąś dozę przyrodzonej wiekowi spontaniczności (służyły temu wydawane przez Ibisza i zgromadzoną w studiu młodzież okrzyki entuzjazmu), ale przede wszystkim traktowany był jako przyszły biznesmen albo specjalista od marketingu. Skojarzenia związane z młodzieżowym stylem życia szybko odklejały się od subkulturowości, antysystemowości, buntu i wkrótce zarówno w przekazie medialnym, jak i w potocznej świadomości zaczęły dominować dwie figury młodego Polaka: konformisty zaprzęgniętego do korporacyjnego kieratu i – opozycyjnie – młodego bezrobotnego. Niecałą dekadę później doszedł do tego optymistyczny wizerunek euroentuzjasty, który po wstąpieniu Polski do Unii przybrał postać młodego Polaka obywatela Europy, ale jednocześnie powrócił dobrze znany konflikt między „kosmopolitą” a „patriotą”, wykorzystywany intensywnie przez polityków prawicy.
W efekcie młodzież stała się ważnym podmiotem rodzimego odpowiednika „zwrotu konserwatywnego” w krajach zachodnich. Czyli recydywy prawicowego populizmu. U nas – co pokazały przede wszystkim ostatnie wybory parlamentarne – to właśnie młodzi udzielili gremialnego poparcia Korwin-Mikkemu i Kukizowi, polskim eksponentom postaw charakterystycznych dla amerykańskiej alt-prawicy czy francuskiego Frontu Narodowego. I na tej właśnie fali dokonała się jakże charakterystyczna metamorfoza folkloru kibicowskiego, niegdyś antysystemowo-chuligańskiego, który dziś na potęgę stosuje w tak zwanych oprawach meczowych symbolikę nacjonalistyczną – ostatni akt to wyeksponowany na trybunach Legii gigantyczny obraz z niemieckim oficerem przystawiającym pistolet do głowy dziecka.
Zohydzając Niemca-sadystę, kibice nie tyle uczcili, ile raczej wykorzystali rocznicę powstania warszawskiego, zaś ich pomysł znakomicie wkomponował się w kolejną antyniemiecką akcję PiS domagającego się wojennych reparacji od Niemiec.
Wydaje się jednak, że – zgodnie z intuicjami cytowanego wcześniej prof. Ledera – szowinistyczni kibice, oenerowcy i różnego autoramentu ksenofobi wcale nie mają w odbiorze młodzieżowym jakiejś przemożnej siły wzorotwórczej. W badaniach CBOS „Młodzi 2016” przeprowadzonych wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych na pytanie „Czy uważasz się za nacjonalist(k)ę?” twierdząco odpowiedziało 11 proc. zapytanych, zaś przecząco aż 67 proc. Co prawda spora część badanych określających się jako zwolennicy prawicy popiera działalność takich ruchów, jak ONR czy Młodzież Wszechpolska, jednak ponad połowa ogółu respondentów nie zna tych organizacji.
Przy tej okazji można się zastanawiać, w jakim stopniu „patriotyczna” estetyka opraw meczowych, a przy tym bliskie jej zjawisko – określane jako Nowa Sztuka Narodowa – koresponduje z gustami i wrażliwością młodego pokolenia. Figuratywne murale kibolskie czy grafika plakatów zachęcających do udziału w Marszach Niepodległości z reguły są utrzymane w osobliwej stylistyce agitacyjnego realizmu. Trochę to przypomina radziecką propagandę wojenną. Inspiracją dla wspomnianej niby-powstańczej oprawy na meczu Legii był zresztą kadr z radzieckiego (skądinąd bardzo dobrego) filmu Elena Klimowa „Idź i patrz”.
Najważniejsze jest jednak, że – tak jak w przypadku przekazów propagandowych – wszystkie te ekspresje wykluczają dystans krytyczny, ironię i nieschematyczność. Ponadto w swojej formie, już po odrzuceniu związków z estetyką subkulturową, są zdecydowanie bardziej wschodnie niż zachodnie – kibicowskie stadionowe kartoniady i „żywe obrazy” zdają się zbliżać do specyfiki zbiorowych układów choreograficznych uświetniających państwowe uroczystości w Korei Północnej na placach defilad i stadionach właśnie.
Indywidualiści i nonkonformiści
W tym kontekście należy mówić o wrażeniu obciachu, jakie może odnieść każdy młody Polak w odbiorze „twórczości patriotycznej”. Do jego wrażliwości lepiej mogą przemawiać ironiczne memy internetowe, zamieszczane na YouTube pastisze piosenek (jeden z hitów bieżącego roku to wideo „Orki z Majorki” wykorzystujące melodię znanego hitu Michaela Jacksona, ale też naśmiewające się z „sacro-polo” i całego folkloru nowych piosenek dewocyjnych), czy wreszcie telewizyjne i internetowe spoty reklamowe.
Właśnie wiele mówi w tej materii dzisiejsza reklama adresowana do starszej młodzieży i tak zwanych młodych dorosłych (osób w wieku 25–30 lat). Bo w pierwszej kolejności milenialsów opisywali i identyfikowali dotąd twórcy kampanii reklamowych. Zakładali, że cenią sobie indywidualizm, nonkonformizm, lubią mieć poczucie, że pracują na siebie, a nie na przykład na firmę czy nawet ku chwale ojczyzny, a przy tym pozostają krytyczni wobec rutyny i schematów oraz są wyczuleni na subtelności natury estetycznej. Dlatego hasło jednej z kampanii usług bankowych brzmi: „Mieć trzeba styl, a z rzeczy korzystać”, natomiast twarzami tej kampanii są bloger modowy i trenerka personalna.
Zestaw tak zwanych ambasadorów marki w reklamach kierowanych do milenialsów wydaje się zresztą dość oczywisty – z reguły są to osoby zajmujące się czymś atrakcyjnym dla posiadającego pieniądze dwudziestokilkulatka: gwiazda multimediów, raper, piosenkarka, aktor, projektantka, generalnie świat obecny w zbiorowej wyobraźni potencjalnych nabywców reklamowanych towarów i usług.
Bo spece od marketingu są zainteresowani przede wszystkim zachowaniami konsumpcyjnymi adresatów swojej perswazji. Z tego powodu nie obchodzą ich milenialsi jako zróżnicowana generacja, ale pewna ich część, która, inaczej niż Taco Hemingway, nie obraża się na utowarowienie kultury i stylu życia. Odwrotnie – głęboko tkwi w kulturze konsumpcyjnej. Ważne jest jednak, że świat przedstawiony wspomnianych reklam jest częścią globalnego „McŚwiata”. Posługując się znanym rozróżnieniem Benjamina Barbera, stojącego w kontrze do „Dżihadu” narodowców, rycerzy wiary katolickiej, tropicieli „ideologii gender”, obrońców rasy i orędowników heroicznego mitu rodzimej historii.
Tym bardziej warto zastanowić się, co wpłynęło na wybuch antypisowskiego gniewu. Otóż polski milenials, zwłaszcza (choć z pewnością nie wyłącznie) ten z dużego miasta i inteligenckiej rodziny, w specyficzny sposób kształtował swoją świadomość – przede wszystkim poprzez przyswajanie określonych tekstów kultury.
Internet zamiast tv
Przy zastosowaniu klucza biograficznego te kulturalne fascynacje pokolenia mogły wyglądać w sposób następujący. W dzieciństwie i wczesnym „wieku młodzieżowym” najbardziej spektakularną przygodą lekturową polskiego milenialsa były z pewnością pierwsze części „Harry’ego Pottera”, cyklu powieściowego (oraz filmowego), który pokazywał, że zwycięskim bohaterem może być nawet dziecko pozbawione rodziców. Co ważne, negatywnym układem odniesienia był dla bohatera świat Mugoli – prostackich zwolenników opresji mylonej z wychowaniem. Pozytywnymi wartościami były natomiast w cyklu J.K. Rowling: niczym nieograniczona wyobraźnia, gotowość do „życia pod prąd”, odwaga w głoszeniu własnej opinii, indywidualizm.
Równolegle milenials sięgał po komiks o Jeżu Jerzym z wyraźnym antyskinowskim i antydresiarskim przesłaniem, być może poznał też rysunki i komiksy Macieja Sieńczyka czy książki Doroty Masłowskiej. Rozrywką pozadomową były cotygodniowe odwiedziny klubów muzycznych, co z pewnością naznaczyło jego gust, ale w muzykę wchodził głównie jednak poprzez internet i to skutecznie uniezależniło go od oferty radiowej oraz pozwalało uważniej śledzić dokonania artystów spoza mainstreamu estradowego. W ten sposób poznawał kolejne dokonania hip-hopu – włącznie z jego „inteligencką” odmianą: Eldo, Łoną, Kanałem Audytywnym, Fiszem, Sokołem, w końcu także Taco Hemingwayem. Internet zastępuje mu również kino i telewizję – w ten sposób ogląda choćby seriale z Netflixa.
I już choćby z tego powodu nasz milenials nie należy do publiczności telewizji publicznej opanowanej dziś przez aktywistów PiS i absolwentów szkoły ojca Rydzyka. W pewnym stopniu również dzięki internetowi mógł się poczuć obywatelem świata i inaczej, niż jest to forsowane w katolickonarodowej narracji, spojrzeć na kwestię osobistych wolności. Z pewnością elita pokolenia nie oburza się na Marsze Równości i nie stawia poza marginesem społecznym środowisk LGBT. Swoją drogą ciekawe, że środowiska te śmiało zaznaczyły swoją obecność na lipcowych demonstracjach.
Zanurzenie w multimediach i funkcjonowanie w internetowo-środowiskowej „bańce informacyjnej” jest chyba jedną z najważniejszych cech tego pokolenia i ma spore konsekwencje. Intensywny użytkownik internetu, inaczej niż tradycyjny telewidz czy czytelnik gazet, odbiera bieżącą informację – czyni to „w swoim tempie” i sam ją sobie dobiera, co powoduje, że w zasadzie pozostaje poza wpływem doraźnej propagandy. Ale powoduje to również, że informacyjnie żyje jakby poza głównym nurtem. Usłużny wobec prezesa PiS prezydent Duda (jeszcze sprzed zawetowania dwóch ustaw dotyczących sądownictwa) funkcjonował w tej sytuacji częściej jako bohater śmiesznych i złośliwych memów albo Adrian z „Ucha Prezesa” niż jako konsekwentny realizator „dobrej zmiany” rujnującej porządek demokratyczny. Aby uznać konieczność antypisowskiego protestu, młodzi ludzie musieli trochę wyjść ze swojej „bańki” i zyskać przekonanie, że ich wolność faktycznie jest zagrożona. Pięć lat temu tłumnie wyszli na ulice, żeby protestować przeciwko podpisaniu ACTA, co tłumaczono, że poczuli się zagrożeni jako internauci. Teraz protestowali jako obywatele, bo zrozumieli, że zagrożona jest demokracja. To ważny sygnał.