George R.R. Martin nie jest jedynym pisarzem, który potrafi doprowadzić swoich fanów do szewskiej pasji, każąc im latami czekać na kolejne tomy spisywanej przez siebie historii. Katusze tego typu dobrze znają również miłośnicy prozy Stephena Kinga. Choć ten tempo pisania ma zdecydowanie szybsze, to jeżeli komuś zdarzyło się przeczytać powieść „Roland” w roku, gdy po raz pierwszy trafiła do księgarń, a więc 1982, to na finał rozpoczętej w niej opowieści o Mrocznej Wieży – tom zatytułowany po prostu „Mroczna Wieża” – czekać musiał aż 22 lata (w 2012 r. ukazała się kolejna powieść z tego cyklu „Wiatr przez dziurkę od klucza”, stanowi ona jednak fabularny dodatek do głównej historii). Jeśli zaś czytelnik spotkał głównego bohatera tej opowieści, rewolwerowca Rolanda, najpierw w opowiadaniu drukowanym na łamach „Magazine of Fantasy&Science Fiction”, okres oczekiwania wydłużyć trzeba o kolejne cztery lata.
O tym zaś, że z cierpliwością fanów bywało różnie, najlepiej świadczą wiadomości od czytelników, które w latach między premierami kolejnych tomów serii otrzymywał autor. Zdarzało się bowiem, że do Kinga zwracali się ludzie śmiertelnie chorzy, błagając go, by się pośpieszył z pisaniem albo chociaż zdradził im, co ostatecznie stanie się z Rolandem. Podobną prośbę wystosował do niego również oczekujący na wykonanie wyroku więzień skazany na karę śmierci. Jeden desperat wysłał nawet do pisarza zdjęcie, na którym widać było spętanego łańcuchami pluszowego misia, a obok niego wiadomość (zapisaną z pomocą naklejonych na karton wyciętych z gazet liter): „Natychmiast opublikuj kolejną książkę z cyklu »Mroczna Wieża« albo miś zginie!”.
Stephen King nie mógł spełnić ich próśb, ponieważ sam odkrywał opowieść o Mrocznej Wieży w trakcie jej pisania i nie wiedział z wyprzedzeniem, czy Roland w ogóle do niej dotrze ani co w niej znajdzie, jeśli mu się uda.