Znużeni Hollywood? Oto konkurencja: Oats Studios i jego świetnie filmy krótkometrażowe
O tym, jak kuriozalnie trudno nakręcić film w Hollywood, pisze się już nawet książki. Choćby słynne „Tales od Develompent Hell”, gdzie David Hughes opisuje losy wielkich filmowych projektów ostatnich lat, które niekiedy przez dekadę albo i więcej były w fazie preprodukcji. Oczywiście, jeżeli twoim filmem jest sequel kasowego przeboju, a twoim motto „studio ma zawsze rację”, to nikt nie będzie ci robił problemów. Jeżeli jednak jesteś reżyserem z własną wizją… cóż, co chwila dochodzą nas słuchy o „poprawkach studia” albo „kreatywnych różnicach”. Tym pierwszym uległ chociażby „Łotr 1”, w ogromnej mierze zmieniony względem pierwotnych planów, o czym świadczą m.in. ujęcia z pierwszych zwiastunów, które zapowiadały inną opowieść. Z powodu tych drugich natomiast jakiś czas temu z projektu „Ant-Man” wyleciał Edgar Wright, a niedawno z filmem o Hanie Solo pożegnali się Phil Lord i Christopher Miller.
Praca w Fabryce Snów jest więc nieustanną walką o twórczą swobodę.
Swoje przeszedł również Neil Blomkamp, którego kariera na dobre rozpoczęła się świetnie przyjętym „Dystryktem 9”. Później dał nam już niezbyt imponujące „Elizjum”, a ostatnim jego filmem był przezabawny „Chappie”. Do niedawna był też zaangażowany w projekt „Obcy 5”, który jednak nie powstanie. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wbrew wykonanej już przy nim pracy – Ridley Scott i Fox po prostu zmienili zdanie.
Studio, które konkuruje z Hollywood
Jeżeli połączymy te wszystkie fakty, zrozumiemy, skąd wzięło się Oats Studios. Zespół ludzi, na którego czele stoi Blomkamp i którym on sam dowodzi, bez żadnego zwierzchnictwa z Hollywood, jak mantrę powtarza słowa „kreatywność” i „swoboda”. To coś na kształt filmowego think tanku, tworzącego najróżniejsze historie, bez żadnych ograniczeń, bez żadnych wytycznych, często wbrew trendom kina wysokobudżetowego.
Efektami ich prac są przede wszystkim filmy krótkometrażowe, do obejrzenia za darmo na profilach Oas na YouTube i Steam. Może to być po prostu zabawna miniaturka, jak choćby „God: Serengeti”, gdzie znany z filmów Blomkampa Sharlto Copley wciela się w Boga, bawiącego się ludzkością u zarania naszych dziejów.
Flagowymi produkcjami są jednak okołodwudziestominutowe historie z pogranicza horroru i scince fiction, których na chwilę obecną dostaliśmy trzy. Grają w nich niekiedy rozpoznawalne gwiazdy, jak Sigourney Weaver, poziomem efektów nie tylko nie ustępują one pełnometrażowym obrazom z Hollywood, ale w niektórych scenach są po prostu lepsze, z pewnością zaś standardowe kinowe SF przebijają w śmiałości wizji, poziomie dopracowania szczegółów i trosce o realizm. Powstają więc nieblockbusterowe historyjki dla każdego, celowane w widzów dojrzałych i doceniających jakość.
Science fiction i obrazy z wojen
Pierwszą taką premierą była „Rakka”, czyli opowieść o inwazji Obcych, klimatem nawiązująca jednak nieco np. do wojny w Afganistanie czy Iraku. Tyle że tutaj to kosmici są najeźdźcami, ludzkość zaś rebeliantami, którzy choćby poprzez zamachowców-samobójców walczą z o wiele potężniejszym wrogiem.
Drugi był „Firebase”, znowu horror SF (ewidentnie tej estetyki Blomkamp się trzyma), znowu nawiązujący do autentycznego konfliktu zbrojnego – akcja przenosi nas do Wietnamu, gdzie pojawiła się istota zwana Rzecznym Bogiem, posiadająca nadzwyczajne zdolności, właśnie boskie niemalże. Sam Neil Blomkamp mówi, że to taka „surrealistyczna wizja wojny w Wietnamie”, i przyznaje, że gdyby z takim pomysłem poszedł do Hollywood, nie dostałby zielonego światła.
Trzecim, i ostatnim na chwilę obecną, filmem jest „Zygote”. Rzecz jasna horror. Wraca motyw Obcych, tutaj jednak zdecydowanie jako hołd do klasyka kina, „Coś” johna Carpentera – jest odcięta od świata arktyczna baza, jest forma życia z kosmosu, która „rzeźbi” w ludzkim ciele, przejmując je i tworząc makabryczne monstra.
Każdorazowo taki film krótkometrażowy nie stanowi pełnej opowieści, ale – znowu przytaczając słowa Blomkampa – jest „oknem do pokazanego w nim świata”, wprowadzeniem w jego zasady, przedstawiającym bohaterów. Chyba można mówić, że dostajemy prologi. Pytanie więc brzmi: co dalej?
Jak płacić za kino?
I tu właśnie w największym stopniu objawia się wizja Blomkampa: tę kwestię rozstrzygniemy my, widzowie, przekazując twórcom swoje opinie, ale i pieniądze, bo Oats przyjmuje wpłaty na poczet kolejnych produkcji. Studio działa na własnych środkach. Twórcy zaś próbują opracować model biznesowy dla tego przedsięwzięcia. Pierwsze kroki to zbiórka w internecie i sprzedaż oficjalnych gadżetów. Robią to także poprzez Steam „części”, z których chętni twórcy mogą samodzielnie tworzyć nowe historie, może własne gry, może filmy – Blomkamp wspiera fanów i liczy na ich inwencję, chce, by zanurzali się w jego światy, tak jak to robią choćby z „Gwiezdnymi wojnami” czy „Star Trekiem”.
Ponieważ jest tu pionierem, trudno ocenić, czy ten model się sprawdzi. Z pewnością dał nam trzy naprawdę ciekawe i świetnie zrealizowane filmy krótkometrażowe – ale czy te przerodzą się w pełnowymiarowe opowieści? Z jednej strony mamy bogatą historię projektów z sukcesem finansowanych przez internautów w zbiórkach crowdfundingowych, z drugiej Blomkamp jednak liczy na kreatywność i zaangażowanie, a o to może być trudno.
Jego cel, którym jest bezpośredni kontakt twórców z odbiorcami i dawanie nam, widzom, tego, co chcemy, jest jednak godny wsparcia.