Kultura

Jak przetrwać trasę?

Na co dzień słuchamy tylko siebie samych i pochlebców.

Moim znienawidzonym przedmiotem jest torba. Właśnie rozwalam się na kanapie, a ona leży, granatowa i obła niby przerośnięta larwa – skamielina z krainy horroru, którą sam niegdyś literacko zamieszkiwałem. Na dworcach i lotniskach obserwuję ludzi z walizkami większymi od siebie. Nie potrafię ich zrozumieć. W mojej poplamionej larwie zmieszczę wszystko, czego będę potrzebował przez dwa tygodnie.

W ogólniaku sądziłem, że pisarz jest zawodem stacjonarnym i nawet nie rusza się z domu. Siedzi, wali w klawisze i popija sherry. Sherry wydawało mi się najbardziej pisarskim napojem na świecie. Też nie mam pojęcia dlaczego.

Po latach okazało się, że pisarz pod względem mobilności może równać się jedynie z forpocztą najbardziej ambitnych przedstawicieli handlowych, a późną wiosną, gdy kręci się korowód festiwali literackich, obskakuje i kilka imprez dziennie, wzorem Złotej Maryli. W zeszłym tygodniu odwiedziłem sześć miast, w tym czekają mnie jedynie trzy: dzwony kościelne biją na środę.

Bodaj Krzysztof Varga zauważył, że pisarz tak naprawdę chce być muzykiem rockowym, brakło mu jednak talentu. Ja też tak twierdzę. Wykonujemy zawód zastępczy względem tego, co naprawdę chcielibyśmy robić, godząc się w ten sposób z własną nieważnością. Gra na gitarze czy też obsługa zestawu didżejskiego wymaga jednak jakichś umiejętności. Pisać potrafi każdy, kto chodził do szkoły. Potwierdzenie tej tezy znajduje się na listach bestsellerów.

W konsekwencji książka jest ekwiwalentem płyty, spotkanie autorskie jawi się jako cień koncertu, a cykl takich spotkań oznacza parodię trasy, doświadczenia znanego dotąd kapelom i trupom teatralnym. Znam ludzi z paru zespołów i wiem, że trasa w ich wypadku stanowi połączenie wycieczki kolonijnej i strugania świątka na akord.

Polityka 27.2017 (3117) z dnia 04.07.2017; Kultura; s. 78
Reklama