Artykuł w wersji audio
Przypomnijmy, że Puszcza Białowieska została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1979 r. W 1992 r. wpis rozszerzono o tę jej część, która znajduje się na terenie Białorusi, zaś w 2014 r. powiększono polską strefę z 5 do 60 tys. ha, co tak rozjuszyło niedawno ministra ochrony środowiska, że postanowił zgłosić ów fakt do prokuratury, kompromitując się całkowicie i nie po raz pierwszy. W związku z harcami ministra Szyszki wszyscy jego adwersarze wierzyli, że Komitet zdyscyplinuje i napiętnuje na międzynarodowym forum poczynania leśników wycinających drzewa na potęgę. Na to jednak specjalnie nie ma co liczyć.
Głównie dlatego, że jest to organizacja, jak wszystkie wielkie międzynarodowe ciała, działająca powoli, uważnie i bez gwałtownych ruchów. Długo się przygląda, zbiera opinie i ekspertyzy, konsultuje, ostrożnie proceduje. Jedyne więc, co można w tym przypadku osiągnąć, to wpis na tzw. listę obiektów zagrożonych, co oczywiście wcale nie musi powstrzymać (i znając standardy tej władzy, raczej nie powstrzymałoby) ministra Szyszki przed dalszym wyrębem. Tym bardziej że tego typu ostrzeżenie i tak nie nastąpi w tym roku.
Lista Światowego Dziedzictwa
Teoretycznie istnieje też możliwość skreślenia z listy. Wszelako w długiej historii jej funkcjonowania zdarzyło się to dotychczas tylko dwa razy. Z tego raz na życzenie samego zainteresowanego; w Dreźnie całkiem świadomie zdecydowano się na budowę przez Łabę czteropasmowego mostu totalnie niszcząc w ten sposób walory „krajobrazu kulturowego doliny Łaby”. Po raz drugi Komitet skreślił rezerwat w Omanie w reakcji na decyzję tamtejszych władz, które – trzeba przyznać – zagrały radykalnie i zmniejszyły obszar rezerwatu o 90 proc.! Na tę krótką acz niechlubną listę trafić w tym roku może także Park Narodowy Komoé w Wybrzeżu Kości Słoniowej, a to za sprawą na wielką skalę prowadzonego kłusownictwa, wypalania roślinności i kilku innych grzechów.
Czym właściwie jest Lista Światowego Dziedzictwa? Mówiąc najprościej, próbą spisania najcenniejszych miejsc i obiektów na świecie, zarówno o charakterze kulturowym (zabytki, układy urbanistyczne), przyrodniczym, jak i mieszanym. Konwencja w tej sprawie weszła w życie w 1975 r., a do 2016 r. podpisało ją 216 państw. Polska znalazła się w tym gronie w 1976 r., a już dwa lata później wprowadziła na listę dwa swoje typy: Stare Miasto w Krakowie i Kopalnię Soli w Wieliczce. Początkowo zakładano, że ów „spis skarbów” cywilizacji i natury nie powinien liczyć więcej niż sto pozycji. Jednak silna presja poszczególnych krajów sprawiła, że dziś przekroczył tysiąc (1052), a lada chwila dojdzie kolejnych kilkanaście. Króluje Europa (blisko połowa wpisów), z krajów zaś – Włochy (51), Chiny (50), Hiszpania (45), Francja (42) i Niemcy (41). My, z 14 obiektami, sytuujemy się całkiem nieźle, jako tzw. mocni średniacy, bo taki na przykład zasypany starożytnościami Egipt ma ich tylko 7, Holandia – 10, Austria – 9, a kontynentalna Portugalia – 12.
Pomimo ponad tysiąca wpisów procedura zakwalifikowania się na listę jest dość skomplikowana. Zaczyna się od umieszczenia na tzw. krajowej liście informacyjnej, która następnie przesyłana jest do Centrum Światowego Dziedzictwa w Paryżu. Po różnych formalnych zabiegach przygotowywane są opinie ekspertów, wedle niezwykle precyzyjnego systemu kryteriów, i ostatecznie Komitet Światowego Dziedzictwa na swej dorocznej sesji (czyli takiej jak ta w Krakowie) podejmuje ostateczne decyzje: jednych wpisuje na listę, innych odsyła z kwitkiem. Tym razem rozpatrywanych jest 35 lokalizacji, ale wpisu doczeka się zapewne mniej więcej jedna trzecia z nich. A jest o co walczyć, bo liczne badania naukowców wykazały, że pojawienie się na liście bezpośrednio i znacząco wpływa na wzrost ruchu turystycznego, obroty restauracji i hoteli, o prestiżu i dumie nie wspominając.
Do elity światowego dziedzictwa aspirują w tym roku obiekty ze wszystkich kontynentów. Świadectwa kultury od czasów paleolitycznych po XX w. Pojedyncze budowle, ale też rozległe krainy. Wśród 12, które otrzymały najwyższe rekomendacje ekspertów, jest kilka prawdziwie niezwykłych, jak gigantyczna, licząca 110 tys. km kw. dziewicza i praktycznie bezludna kraina Hoh Xil w Chinach, zespół weneckich budowli obronnych rozmieszczonych we Włoszech, Chorwacji i w Czarnogórze, jaskinie epoki lodowcowej w niemieckiej Jurze czy pierwsze modernistyczne miasto w Afryce – Asmara w Erytrei.
Lista światowego dziedzictwa ma też swoją „ciemną” wersję – to tzw. lista dziedzictwa zagrożonego. W tej chwili widnieje na niej 55 obiektów i – niestety – raczej się wydłuża, niż skraca. Szacuje się, że należałoby uważnie przyjrzeć się co najmniej kolejnym stu obiektom. W tym roku pod pręgierz trafi pięć. Poza parkami narodowymi w Nepalu, Brazylii, Meksyku i Pakistanie także zabytkowe centrum Wiednia! Ów spis to rodzaj sygnału ostrzegawczego wysyłanego przez UNESCO: źle się dzieje, trzeba ruszać na ratunek!
A co zagraża? Przede wszystkim konflikty zbrojne, wojny domowe, agresje militarne. To z ich powodu na liście zagrożonych są wszystkie obiekty światowego dziedzictwa znajdujące się w Libii (5), większość w Jemenie (3) i w Iraku (3), w Mali (3). Jakże złowieszczo i znajomo brzmią zapisy z Syrii: Stare Miasto w Aleppo oraz Palmyra. Polityka wdziera się zresztą do dziedzictwa nie tylko w najbardziej brutalny sposób. Głośny stał się ubiegłoroczny gest ambasadora Izraela, który demonstracyjnie podarł rezolucję dotyczącą sugerowanych działań wokół Wzgórza Świątynnego w Jerozolimie. Spory rozgrzewa propozycja wpisu nieodległego Starego Miasta w Hebronie, ale też różne lokalizacje znajdujące się na styku międzynarodowych konfliktów, np. między Japonią a Koreą.
Powód drugi to bezmyślna działalność człowieka. Kłusownictwo sprawiło, że na listę zagrożonych wpisano pięć parków narodowych Konga, działalność deweloperów nieliczących się z historycznym otoczeniem skłoniła do postawienia znaku zapytania nad dalszym hołubieniem nabrzeża w Liverpoolu, a z tych samych powodów być może żółtą kartkę dostanie wspomniana już wiedeńska Ringstrasse. Komitet uważnie przygląda się budowlanym zapędom na Lagunie Weneckiej czy wokół kijowskiej Ławry Peczerskiej. A także największemu na świecie atolowi koralowemu – na Wyspach Salomona, na którym następuje masowa wycinka drzew (skąd my to znamy?). Przy okazji warto przypomnieć, że na tej liście znajdowała się przez wiele lat nasza kopalnia soli w Wieliczce, a było to spowodowane grożącym jej zatopieniem po przerwaniu jednej z podziemnych tam w 1992 r.
Jak chronić zagrożone obiekty?
Cóż z zagrożonymi może robić UNESCO? Organizacja dysponuje oczywiście pewnymi funduszami pozwalającymi na doraźne i najpilniejsze działania. Ale przede wszystkim może przestrzegać, alarmować, aktywizować władze, mobilizować opinię publiczną, uzmysławiać skalę zagrożenia i ewentualne straty. Aktualny przewodniczący Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO prof. Jacek Purchla (prowadzi także krakowskie obrady) jest autorem kilku innowacyjnych pomysłów, które powinny nadać dyskusji o zagrożeniach nową dynamikę i konteksty. Po pierwsze, zdecydował się włączyć do obrad – choć na razie w bardzo ograniczonym zakresie – przedstawicieli międzynarodowych organizacji pozarządowych działających na rzecz ratowania dziedzictwa kulturowego i ochrony przyrody, a reprezentowanych przez Europa Nostra, czyli najbardziej prestiżową ich federację. Dotychczas ten głos pozostawał ignorowany.
Po drugie, przygotowano dodatkowe spotkanie dyskusyjne skupiające zarządców miejsc wpisanych na listę światowego dziedzictwa, wychodząc z założenia, że nic nie jest lepszą szkołą i podpowiedzią, jak doświadczenia innych. Po trzecie zaś, jedną z imprez towarzyszących, przygotowanych wspólnie z Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie, jest Forum Młodych Profesjonalistów zaproszonych z 30 krajów. To bardzo ciekawe spotkanie poświęcone kontrowersyjnej kwestii rekonstrukcji zabytków. Dlaczego kontrowersyjnej? Już dość dawno powszechnie przyjęło się stanowisko, że zburzonych zabytków nie należy wskrzeszać. Stąd tak gorąca była dyskusja wokół wpisania w 1980 r. warszawskiej Starówki na listę światowego dziedzictwa. I gdyby nie ówczesne pełne determinacji zabiegi prof. Krzysztofa Pawłowskiego, zapewne stolica nie doczekałaby się takiego wyróżnienia. Otóż to spotkanie odbędzie się także w Warszawie, by pokazać i uzmysłowić uczestnikom, że w niektórych sytuacjach rekonstrukcja ma sens. Idea jest oczywista; to kwestia podjęcia decyzji dotyczących bezprecedensowego niszczenia zabytków (głównie w Syrii i Iraku) przez siły islamskie. Odbudowywać mimo wszystko czy pozostawić jako świadectwo ludzkiego szaleństwa?
Kolejny obiekt na liście?
W ciągu ostatnich 10 lat Polska wprowadziła na listę tylko jeden nowy obiekt (16 wybranych drewnianych cerkwi w polskim i ukraińskim rejonie Karpat). Jednak dzięki dawniejszej aktywności nasz stan posiadania i tak jest całkiem okazały. Szanse na jego powiększenie w najbliższych dekadach drastycznie maleją. Po pierwsze, z powodów formalnych. UNESCO wyraźnie wspiera w ostatnich czasach wpisy spoza Europy, wychodząc z założenia, że Stary Kontynent jest na liście reprezentowany wystarczająco silnie. Po drugie zaś, już za kilka miesięcy skończy się kadencja Polski w Komitecie Światowego Dziedzictwa i zapewne nie powrócimy tam przez wiele lat. A teraz nie tylko jesteśmy w wąskim gronie decydentów, ale nadto prof. Jacek Purchla kieruje pracami Komitetu. A to sprawia, że możliwości lobbowania są dużo większe.
Właśnie w tych dniach rozstrzyga się kwestia wpisania na listę 15. obiektu z Polski: Zabytkowej Kopalni Srebra w Tarnowskich Górach. I choć zebrał on umiarkowane rekomendacje ekspertów, to być może kuluarowa polityka kulturalna (dobrze, że choć taką posiadamy) sprawi, że ostatecznie osiągniemy sukces. A co dalej? Wydaje się, że największe szanse na przyszłość mają nie konkretne obiekty, lecz ich zespoły, tak jak to się stało w 2003 r. z siecią drewnianych kościołów południowej Małopolski, a później cerkwiami. Moglibyśmy więc walczyć o zachowane u nas cmentarze żydowskie (z łódzkim na czele), twierdze i systemy fortyfikacji (np. poaustriackie). Może o jakieś zabytki modernizmu, który coraz częściej gości na liście? Na przykład zespół urbanistyczny Huty Katowice. Być może Kotlina Jeleniogórska z jej siecią zamków i pałaców?
Natomiast, jak zauważa prof. Jacek Purchla, jedynym naszym polskim obiektem przyrodniczym na liście pozostaje Białowieża, która trafiła tam blisko 40 lat temu! Bo już Park Mużakowski jest wpisem transgranicznym, polsko-niemieckim, ponadto o charakterze przyrodniczo-kulturowym. A przecież można by stworzyć listę ze sporymi szansami na sukces: Szlak Wielkich Jezior Mazurskich, Dolina Biebrzy, Przełom Dunajca, może także Połoniny Bieszczadzkie. Po obecnym ministrze środowiska nie ma co oczekiwać takiej inicjatywy, ale w końcu kiedyś przyjdą chyba inni?