Alex Kurtzman, który wcześniej wraz z Roberto Orcim udanie odświeżył „Star Treka” jako scenarzysta, tym razem miał jeszcze trudniejsze zadanie: wyreżyserować nową wersję klasycznego horroru „Mumia”, który ma otwierać tak zwane Dark Universe – serię połączonych fabularnie filmów o potworach, jak Drakula, Doktor Jekyll/Pan Hyde (ten już tu się pojawia, a gra go Russell Crowe) czy Frankenstein. Z zadania tego wywiązał się kiepsko, i to mimo wsparcia całkiem niezłej obsady, ciekawego pomysłu wyjściowego i świetnych scen akcji.
Winą Kurtzmana, tą największą, był fakt, że chyba nie do końca wiedział, jaki film chce nakręcić. Bo „Mumia” to z jednej strony horror, rzecz jasna – i to są najlepsze momenty tego obrazu, głównie ze względu na hipnotyzująco piękną i groźną Sofię Boutellę. Jednocześnie jednak aż za bardzo starano się między te sceny grozy wplatać typowe dla letnich blockbusterów żarciki i lekkie dialogi.
I to się gryzło, momentami wręcz irytowało, jak choćby postać Chrisa, czyli trupka-śmieszka – postaci, która wyglądała makabrycznie, niekiedy mordowała, ale generalnie robiła w „Mumii” za sympatycznego klauna-kolegę głównego bohatera. Na dokładkę, zupełnie niepotrzebnie, dołożono jeszcze kilka przesadnie efekciarskich sekwencji, jak na przykład burza piaskowa w Londynie, których bodajże jedynym zadaniem było dobre prezentowanie się w zwiastunach.
„Mumia” byłaby może niezła, ale...
„Mumia”, gdyby od początku do końca trzymała się horrorowej tonacji, a także była filmem nieco bardziej kameralnym, skupiającym się na postaciach, mogłaby może nie zachwycać, ale z pewnością świetnie bawić. Wycięcie scen z nadmierną liczbą efektów specjalnych pomogłoby obrazowi także z tego powodu, że często były to kadry nieudane, ewidentnie niedopracowane.