„Na sprzedaż: dziecięce buciki, nigdy nienoszone” – to najkrótsze opowiadanie podobno napisał Hemingway, choć może po prostu przeczytał takie ogłoszenie w gazecie. W każdym razie tak wygrał zakład (o 10 dol.), że potrafi napisać opowiadanie w sześciu słowach.
Ale już w czasach Hemingwaya opowiadania nie były dla wydawców najlepszym kąskiem. Słynny redaktor Maxwell Perkins obawiał się o powodzenie książek swoich podopiecznych Hemingwaya i Scotta Fitzgeralda, bo wiedział, że czytelnicy wolą obszerne powieści cegły niż zbiory opowiadań. I to przekonanie wydawców pokutuje do dzisiaj. Zwłaszcza w Polsce, gdzie autorzy opowiadań błąkają się od wydawnictwa do wydawnictwa, a już najgorzej, w przekonaniu wydawców, zadebiutować opowiadaniami. Tylko autorzy ze znanymi nazwiskami mogą sobie w Polsce pozwolić na wydawanie opowiadań pomiędzy pisaniem powieści, przede wszystkim dla „podtrzymania wrażenia obecności autora na rynku”.
W tym niesprzyjającym opowiadaniom klimacie od początku roku pojawiło się jednak sporo zbiorów polskich autorów. Policzmy: Grzegorz Bogdał „Floryda” (Czarne), Andrzej Dybczak „Pan wszystkich krów” (Nisza), Zośka Papużanka „Świat dla ciebie zrobiłem” (Znak), Krzysztof Varga „Egzorcyzmy księdza Wojciecha” (Wielka Litera), Mikołaj Grynberg „Rejwach” (Nisza), Maciej Miłkowski „Drugie spotkanie” (Zeszyty Literackie). Są wydawnictwa, takie jak Nisza, które wydają przede wszystkim małe prozy (za co im chwała). A opowiadania, i to debiutanckie, zbierają też nagrody i nominacje, tak jak niedawno „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” Weroniki Murek.
Do tego dochodzą przekłady: dostaliśmy właśnie najważniejsze książki amerykańskich autorów opowiadań – „10 grudnia” George’a Saundersa (przeł.