Jedno z ciekawszych zaskoczeń to „Łagodna” Siergieja Łoźnicy, dramat luźno inspirowany prozą Fiodora Dostojewskiego. W literackiej „Łagodnej” winę za śmierć młodej, głęboko emocjonalnej żony ponosi jej nieczuły, racjonalnie myślący i dużo od niej starszy mąż. Nowy film autora „We mgle” oraz „Szczęście ty moje”, choć nosi ten sam tytuł co słynne opowiadanie klasyka, to nie drąży kwestii nieudanego małżeństwa. Bohaterką jest milcząca, wegetująca na skraju rozpaczy kobieta, której mąż odsiaduje wyrok.
Centralny problem stawiany przez Dostojewskiego – niemożność pogodzenia kobiecej wrażliwości ze stosującą ekonomiczną przemoc męską władzą – w filmie od razu zostaje przeniesiony na wyższy, społeczny poziom. Słaba, bezbronna jednostka zderza się z totalitarnym państwem, współczesną Rosją, której symbolem staje się zapuszczone, opanowane przez mafie syberyjskie miasteczko z górującym nad wiejską infrastrukturą potężnym, ogrodzonym wysokim murem kafkowskim zamkiem-więzieniem.
Można się tylko domyślać, że nękana niepokojem i obawami bohaterka pochodzi ze wschodniej Ukrainy, gdzie wojna domowa dziesiątkuje ludzi. Jej skazanego za morderstwo męża, prawdopodobnie ofiarę tej wojny, do końca filmu nie poznajemy. Ułożona z pozornie monotonnych, pozbawionych spektakularnych wydarzeń akcja skupia się na obserwacji obyczajowego tła martyrologii dzielnej kobiety, przejmująco granej przez Vasilinę Makovtsevę, samotnie przemierzającej olbrzymie połacie obcej przestrzeni. Jej odyseja do jądra ciemności systemu odsłania kolejne kręgi upodlenia i tyranii.
Obraz, który oburzył Cannes
Paradoksalnie ukraińskiemu reżyserowi urodzonemu na Białorusi, a tworzącemu na emigracji w Niemczech, w tych opisach społecznej degrengolady znacznie bliżej do Bułhakowa niż Dostojewskiego. Finał to długi, prawie 20-minutowy groteskowy sen, prawdziwy sabat czarownic rodem z „Mistrza i Małgorzaty”, w którym rolę Wolanda gra pierwszy sekretarz, ukochany car i jedynowładca Rosji uroczyście ogłaszający święto zjednoczenia wznoszonego ku jego chwale więzienia i szczęśliwych, wolnych ludzi.
Wesoły ton tej sekwencji wcale nie prowadzi do rozładowania napięcia – przeciwnie. Oskarża i kompromituje kłamstwo putinowskiej Rosji, jawiącej się na ekranie jako ukoronowanie stalinowskiego marzenia o bezklasowej, biernej, doskonale przystosowanej do bezprawia wspólnocie prostytutek, bandytów, degeneratów terroryzowanych przez głuchą na cierpienie, zbiurokratyzowaną władzę.
Dosadność tej wizji nie spodobała się części canneńskiej publiczności. Po pokazie prasowym znów słychać było gwizdy na widowni, ale jest nadzieja, ze przynajmniej jury doceni wagę tego obrazu.
Senność i rozczarowanie
Żadnej kontrowersji nie wywołał natomiast „Oszukany”, wyczekiwana nowa wersja maczystosko-mizoginicznego dramatu Dona Siegela z 1971 r. o urodziwym, ciężko rannym żołnierzu, walczącym po stronie unionistów w czasie wojny secesyjnej, który uwodzi po kolei opiekujące się nim panny sprzyjające konfederatom.
Na eleganckim remake’u Sofii Coppoli sporo osób ziewało. Clinta Eastwooda zastąpił w tytułowej roli słynący z erotycznych podbojów Colin Farrell. Irlandczyk gra intensywnie kuszonego dezertera, padającego ofiarą kobiecej zazdrości. Zmiany poczynione przez reżyserkę są minimalne i zasadniczo sens filmu przez to się nie zmienia, co dziwi, bo po autorce „Marii Antoniny”, lubiącej portretować silne kobiety, można było spodziewać się czegoś zupełnie innego – inteligentnej, wystudiowanej, feministycznej odpowiedzi na tamten manifest niesłusznie ukaranej męskości.