Po siedmiu latach sporów, a potem oskarżeń i procesów dotyczących wizerunku Ryszarda Kapuścińskiego przedstawionego w jego biografii „Kapuściński non-fiction” autorstwa Artura Domosławskiego – książka w wersji nieocenzurowanej wraca na rynek. W drugim wydaniu, uzupełnionym dodatkowo m.in. o obszerny esej Piotra Bratkowskiego oraz przedruki reakcji prasy krajowej i zagranicznej. Co więcej, jest jednym z czterech tomów (obok „Gorączki latynoamerykańskiej”, „Śmierci w Amazonii” i „Wykluczonych”) dzieł zebranych naszego redakcyjnego kolegi, któremu w tym miejscu gratulujemy kolekcji liczącej grubo ponad 2 tysiące stron, zapraszając jednocześnie do lektury. Niżej, dzięki uprzejmości wydawnictwa Wielka Litera, publikujemy fragment posłowia Piotra Bratkowskiego do biografii Kapuścińskiego.
***
Rzadko się zdarza, by dzieje jakiejś książki układały się w scenariusz godny filmu, i to zrobionego z hollywoodzkim rozmachem. Ze – zbiorowo pisaną – historią książki Artura Domosławskiego Kapuściński non-fiction właśnie tak się zdarzyło.
Ta historia ma wszystko, czego trzeba. Trójkę wyrazistych bohaterów, których racje nie dadzą się sprowadzić (choć niektórzy próbowali) do prostego schematu „dobro kontra zło”, a prędzej – do nierozwiązywalnego konfliktu, jak w antycznej tragedii. Zawiedzione uczucia i przeliczane (z pewnym zakłopotaniem) pieniądze. Dramaturgię, obfitującą w niespodziewane zwroty akcji. Niezwykle rozbudowaną warstwę retrospekcyjną, w której mamy do czynienia i z kulisami władzy, i z człowiekiem zaplątanym w Wielką Historię, ale zarazem świetnie rozumiejącym jej mechanizmy i pragnącym ją kreować.
Ma owa historia także happy end, dopełniony kilkoma epilogami w rodzaju tych, które hollywoodzcy filmowcy przy okazji historii „z życia wziętych” zwykli umieszczać na ekranie przy końcowych napisach. Co prawda przy okazji owego happy endu pojawia się pewien problem: racje skonfliktowanych bohaterów nigdy nie zostały pogodzone. Historia kończy się szczęśliwie tylko dla tych, którzy interpretowali ją z perspektywy bliskiej jednemu z tych bohaterów: autora Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego, uznając (jak choćby ja) tę książkę za znakomitą i niezwykle ważną. Nawet jeśli empatycznie starali się wczuć w emocje części tych – konkretnie wdowy po Ryszardzie Kapuścińskim i jego najbliższych przyjaciół – dla których Kapuściński non-fiction powstał w efekcie oburzającego nadużycia etycznego. Dla przeciwnej strony sporu ów happy end – czyli to, co trzymają właśnie państwo w rękach: wznowienie po siedmiu latach nieokrojonej wersji książki – to w większym lub mniejszym stopniu porażka.
Być może jednak, nie tylko ze względu na owe kłopoty z happy endem, szkoda opowieści o dziejach tej książki na zabawę hollywoodzką konwencją? Ważniejsze przecież, że losy Kapuściński non-fiction, których intelektualnie najważniejszą częścią stała się dyskusja o tej książce, okazały się gigantycznym źródłem wiedzy o stanie naszej zbiorowej świadomości. Dalece wykraczającym poza pytania, kim naprawdę był Ryszard Kapuściński, gdzie w PRL leżały granice przyzwoitości obywatelskiej, a także co wolno, ledwie trzy lata po śmierci wybitnego pisarza, napisać o nim zaprzyjaźnionemu biografowi.
Co więc takiego się stało, że w kraju zamierającego czytelnictwa na przełomie lutego i marca 2010 roku najgorętszym tematem debat publicznych stała się książka jednego reportera o innym – fakt, że bardzo sławnym – nieżyjącym od trzech lat reporterze? A zapewne byłaby nim znacznie dłużej, gdyby w miesiąc później nie doszło do wiadomej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem*.
Lawina ruszyła w momencie, gdy 16 lutego 2010 roku „Rzeczpospolita” (a za nią inne media) podała informację, że Alicja Kapuścińska, wdowa po słynnym reporterze, złożyła do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosek o zablokowanie przewidzianej na 3 marca premiery książki Artura Domosławskiego Kapuściński non-fiction. W języku prawniczym nazywa się to „zabezpieczeniem powództwa”; tak czy owak chodziło o sądowy zakaz rozpowszechniania publikacji. Kapuścińska zarzuciła w pozwie Domosławskiemu naruszenie swych dóbr osobistych, w tym: „dobrej pamięci po zmarłym” mężu. Zarówno autor, jak i szef planującego wydać biografię Kapuścińskiego Świata Książki Paweł Szwed stwierdzili, że o całej sprawie dowiadują się z gazet i że nie wpłynęło do nich żadne oficjalne pismo z sądu. Domosławski nazwał poczynania wdowy próbą cenzury prewencyjnej i stwierdził, że to właśnie takie działania niszczą dobrą pamięć o Kapuścińskim.
Natomiast „na mieście” zawrzało. Najbardziej wśród mniej wtajemniczonych, bo ogólnie wiadomo było, że Domosławskiego łączyła ze starszym o blisko czterdzieści lat Kapuścińskim przyjaźń, oparta na relacji „uczeń–mistrz”. Młodszy z reporterów nie tylko bywał częstym gościem w domu Kapuścińskich na warszawskiej Starej Ochocie, ale też – w dużej mierze pod wpływem Mistrza – już jako zawodowy dziennikarz zaczął pisać o Ameryce Łacińskiej. Jednym z owoców tych fascynacji była znakomita Gorączka latynoamerykańska (2004), utrzymana bardzo silnie w duchu pisarstwa Kapuścińskiego – zresztą autor Chrystusa z karabinem na ramieniu napisał do niej przedmowę.
Któż się bardziej nadawał na biografa Kapuścińskiego niż on?! Wiadomo było, że Alicja Kapuścińska udzieliła Domosławskiemu „błogosławieństwa” na napisanie tej biografii, udostępniając mu pozostawione przez męża archiwum. Natomiast tym wszystkim, którzy na świat patrzą przez pryzmat towarzyskich układów, dodatkowego smaczku (stanowiąc zarazem zagadkę) dostarczał fakt, że Domosławski był od lat związany zawodowo z „Gazetą Wyborczą”, niezmiernie dumną z faktu, że Kapuściński właśnie ją wybrał po 1989 r. na swoje reporterskie domostwo i tam publikował w odcinkach swoje ostatnie książki – Imperium czy Podróże z Herodotem. Jak więc „Gazeta Wyborcza” mogłaby zrobić krzywdę pamięci swojego ulubionego, pomnikowego wręcz autora?
Co więc mogło pójść nie tak i zburzyć układankę, w której wszystko zdawało się być na swoim miejscu? W kilka miesięcy po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego „Newsweek” upublicznił dokumenty IPN (o których zresztą od lat namiętnie plotkowano w środowisku dziennikarskim), świadczące o współpracy podróżującego po świecie reportera z wywiadem PRL. Gdy zatem pojawił się pozew wdowy po pisarzu, najczęściej spekulowano, że Domosławski zbyt gorliwie podążył tym tropem i dogrzebał się spraw bardziej wstydliwych niż te, które zawarto w delikatnej w sumie (o ile w takich kwestiach można mówić o delikatności) i opatrzonej wieloma łagodzącymi zastrzeżeniami publikacji „Newsweeka”.
Bardziej wtajemniczeni wiedzieli jednak, że sprawa Kapuściński non-fiction jest bardziej złożona i ma swoją prehistorię po części dla nich jawną, po części – będącą kolejnym powodem domysłów i spekulacji. Pierwotnie to nie Świat Książki miał być wydawcą tej biografii, lecz oficyna Znak. Co więcej,
Znak potraktował tę publikację priorytetowo, angażując się w to przedsięwzięcie z rzadko spotykaną na polskim rynku wydawniczym hojnością – m.in. współfinansując podróże Domosławskiego szlakiem eskapad Kapuścińskiego, głównie do Afryki i Ameryki Łacińskiej. Jednak po otrzymaniu od autora całego tekstu Znak – tyle wiedzieli „wtajemniczeni” – niespodziewanie zrezygnował ze swojego flagowego projektu i w drugiej połowie 2009 roku odstąpił od publikacji książki.
I znów spekulowano, że poszło o „kontrowersje” wokół współpracy Kapuścińskiego z wywiadem. Ale przecież – zastanawiano się – szef Znaku Jerzy Illg w momencie zaangażowania się w to przedsięwzięcie musiał już o nich wiedzieć. I nie mógł sądzić, że nawet ktoś tak Kapuścińskiemu życzliwy jak Artur Domosławski pominie ten wątek.
Tak czy owak, autor książki Kapuściński non-fiction dogadał się z niedoszłym wydawcą w sprawie sposobu zwrotu zaliczki i rozwiązał umowę ze Znakiem. Książka została z radością przejęta przez kierowany wówczas przez Pawła Szweda Świat Książki.
(...)
W czerwcu 2008 roku Domosławski wreszcie się uspokaja: wydaje mu się, że dziwny impas został przełamany. Alicja Kapuścińska rekomenduje go bowiem jako rozmówcę mieszkającej w Kanadzie siostrze zmarłego męża. To więcej niż dowód zaufania – dochodzi do wniosku reporter. Wdowa po pisarzu ma przecież świadomość, że Domosławski wybiera się do Vancouver, by porozmawiać o dzieciństwie, młodości i innych wątkach związanych z biografią swego bohatera. „Uff, uważam, że pani Alicja przyjęła w końcu do wiadomości, że to będzie książka o Ryśku jako człowieku, w której będzie mowa zarówno o jego życiu, jak i twórczości. Cieszę się, że nie będziemy więcej prowadzić jałowych rozmów w tej sprawie”. Autor oddycha z ulgą. Zdecydowanie przedwcześnie: prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają.
W tym samym bowiem czasie nad swoją książką o Kapuścińskim pracują – i to też dla wydawnictwa Znak – Beata Nowacka i Zygmunt Ziątek, akademiccy literaturoznawcy od lat zajmujący się jego twórczością. Ich Ryszard Kapuściński. Biografia pisarza ukaże się jeszcze w tym samym, 2008 roku. Jednak książka oburzy Alicję Kapuścińską – bo autorzy wspomnieli w niej o współpracy reportażysty z wywiadem PRL. Według słów Domosławskiego dostało się wówczas również Jerzemu Illgowi, gdy próbował przekonać wdowę po autorze Cesarza, że faktów upublicznionych rok wcześniej nie da się już w kolejnych książkach przemilczeć.
Kapuścińska sugeruje jednak Domosławskiemu, żeby właśnie to zrobił: „Pani Alicja wypowiada do mnie taką oto myśl: po co wspominać o sprawie «teczkowej»; za 20 lat ktoś tę książkę weźmie do ręki i się dowie, że taka sprawa w ogóle była” – wspomina autor. To właśnie w tym momencie Domosławski zdaje sobie sprawę, że pod wrażliwym okiem wdowy po pisarzu napisanie prawdziwej książki o Kapuścińskim może okazać się niemożliwe. I według jego słów wtedy zaczyna się na dobre jego „spiskowanie z Jerzym Illgiem”.
Domosławski tak pisze o tym spiskowaniu: „Proszę [Illga – PB], żeby w związku z tym w swoich rozmowach z panią Alicją nie informował o zawartości konspektu książki. Mam przecież pisać o wszystkim: skomplikowanej drodze politycznej Ryśka w PRL, o sprawie «teczkowej», o sprawie zmyśleń w reportażu… Czuję, że za chwilę może się okazać, iż – zdaniem pani Alicji – o niczym kontrowersyjnym w biografii jej męża nie wolno napisać. A ja nie chcę awantur, chcę spokojnie pracować. […] Illg w pełni podziela moje przekonanie, obiecuje dyskrecję. Umawiamy się, że przed publikacją mojej książki pani Alicja Kapuścińska nie pozna jej treści. Umawiamy się na wszelki wypadek – nigdy nie obiecywałem pani Alicji pokazania książki przed publikacją, ona sama zresztą o to nie prosiła”.
Jednak mniej więcej w tym samym czasie Illg prosi Domosławskiego, by o kontrowersjach związanych z Kapuścińskim pisać „ostrożnie” ze względu na interesy ekonomiczne wydawnictwa, które „nie może stracić praw do wydawania Podróży z Herodotem Kapuścińskiego. Ponadto – jak mi mówi – stara się o uzyskanie w przyszłości praw do wydawania całej twórczości Kapuścińskiego w tzw. wydaniach kieszonkowych”. Jednak gdy Domosławski replikuje, że pod presją interesów wydawnictwa nie będzie w stanie napisać książki, i sugeruje Illgowi, by – skoro może być ona kłopotem dla Znaku – odsprzedał komuś innemu prawa do publikacji, ten uspokaja autora. To oczywiste, że może pisać o wszystkim, byle „ostrożnie”.
To wtedy (latem 2008 roku) Domosławski zaczyna tak naprawdę pisać tę książkę. Jest coś symbolicznego w fakcie, że pierwsze rozdziały powstają w Buenos Aires, z dala od krajowego zgiełku, otaczającego jej trudne narodziny.