Japoński duch w maszynie
„Ghost in the Shell” – filmowa wersja kultowej japońskiej animacji
Michał Radomił Wiśniewski, dziś przede wszystkim pisarz, a dawniej publicysta i redaktor naczelny magazynu „Kawaii” poświęconego mandze i anime (czyli japońskiemu komiksowi i animacji), doskonale pamięta, w jakich okolicznościach „Ghost in the Shell” pojawił się w Polsce. Była połowa lat 90., kwitły magazyny o grach komputerowych, a w wielu z nich można było znaleźć kąciki poświęcone mandze.
– Redaktorzy z tych pism jeździli na targi gier, na przykład do Londynu, tam oglądali anime, kupowali je na VHS i przywozili do Polski. A potem wyświetlali te filmy na rodzimych branżowych imprezach – wspomina Wiśniewski. Z czasem przegrywane kasety VHS – kopie z kopii – zaczęły krążyć między ludźmi, którzy zorganizowali się w korespondencyjne kluby anime. „Ghost in the Shell” był obok „Akiry” największym rarytasem tego obiegu. W końcu jeden z klubów – o nazwie Kawaii – przeistoczył się w branżowy magazyn.
„GITS” stał się dla odbioru japońskiej kultury w Polsce filmem przełomowym – jak zauważa Radosław Bolałek, znawca kultury japońskiej i wydawca mangi – ponieważ dotarł do szerszego grona niż inne produkcje anime. – Ludzie zrozumieli, że anime to mogą być dojrzałe filmy, a nie tylko historie dla dzieci i młodzieży – mówi. Gdyby się pokusić o analogię do świata komiksu, to „GITS” byłby odpowiednikiem „Mausa” Arta Spiegelmana, który tworząc komiks o Holocauście, przecierał w polskiej rzeczywistości szlaki obrazkowemu medium do uznania go za poważną dziedzinę kultury.
Duch przyszłości
W filmie mamy rzeczywistość połowy XXI w. Pomimo rozwoju cywilizacji konflikty między państwami i rasizm nie zniknęły, za to radykalnie zmienił się styl naszego życia.