Nas zostaw z nieobeschłą łzą
Wojciech Młynarski: zwierciadło, w którym przeglądali się Polacy
Wielokrotnie powtarzał, że jest wyrobnikiem słowa, nie żadnym tam poetą, ale po prostu tekściarzem i czasami satyrykiem. Była w tym na pewno skromność, choć może też nieco kokieterii, bo przecież Młynarski nie mógł nie zdawać sobie sprawy, że już po wydaniu pierwszej płyty („Wojciech Młynarski śpiewa swoje piosenki” z 1967 r.), w wieku zaledwie 26 lat, trafił do panteonu najważniejszych autorów polskiej piosenki i zaczęto wymieniać go jednych tchem z Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą. Nie ma się co dziwić, bo na tej płycie znalazły się przecież najzupełniej ponadczasowe – jak dziś dobrze wiemy – utwory: „Niedziela na głównym”, „Och, ty w życiu”, „W co się bawić”, „Polska miłość”, „Światowe życie”, „Jesteśmy na wczasach”...
Kabarety i zagranica
Tekściarz czy poeta? W wypadku Młynarskiego jest to dylemat (jeśli w ogóle jest) pozorny. Przede wszystkim dlatego, że cała jego twórczość piosenkarska, kabaretowa, satyryczna wywodziła się z kultury literackiej i właściwie też w jej obrębie funkcjonowała. Dokładnie tak jak twórczość poetów piosenki, których tłumaczył: Brela, Brassensa, Okudżawy, Wysockiego. Dziś status piosenki określa jej proweniencja masowo-rozrywkowa, ale wtedy, kiedy na początku lat 60. Młynarski debiutował jako autor w studenckim klubie Hybrydy, nie dziwiło, że sztuki popularne w rodzaju piosenek czy skeczy kabaretowych mogły się przenikać z takimi formami twórczości jak wiersz czy monodram teatralny. Inspiracje szły jeszcze sprzed wojny: z piosenek pisanych przez skamandrytów dla Hanki Ordonówny, z „Zielonej Gęsi” Gałczyńskiego, z popowej – jak dziś byśmy powiedzieli – twórczości Mariana Hemara, z repertuaru ówczesnych kabaretów.