„W blasku ranka, w nocy cieniach, ktoś się rodzi dla cierpienia”. Ile to razy otwieraliśmy oczy, daleko od pagórków leśnych i od łąk zielonych, pod ołowianym niebem, i miętosząc słowa obraźliwe w ustach, zaraz sprawdzaliśmy pospiesznie, w radiu lub internecie, co takiego w tym kraju spierdolili w nocy, co uchwalili i jak nas oszukali. O Matko Boska, Polska... rozpacz i cierpienie! Niech mi ktoś powie, kto już zdał maturę, jaki jest sens cierpienia narodu polskiego? W czasach spokoju i pokoju Polska cierpi, a my wraz z nią; od rana do wieczora, świątek, piątek i niedziela, trwa wielkie polskie pomnażanie cierpienia.
Polska ma cierpienie we krwi, czyste, prawe i szlachetne, i gdy tak sobie przez stulecia cierpi, ten Chrystus narodów, my cierpimy za nią, ku chwale i w rozpaczy, prawacy i lewacy, skacząc sobie do oczu. Wykopujemy z ziemi nasze trupy, otwieramy trumny, zwołujemy duchy, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Prawacy cierpią, bo ta nowa Polska, co właśnie wstała z kolan, niedostatecznie jest jeszcze katolicka i moralna. Młode Polki, chociaż im nie wolno, wyjeżdżają za granicę i czyszczą swoje brudne łona z Polaków, dobrych nienarodzonych obywateli, którzy pracowaliby na naszą emeryturę. Nienarodzone dusze polskie przez ziemie obce przedostają się do królestwa niebieskiego i nie ma sposobu, żeby złapać je z powrotem, nie ma takiej siatki na motyle, która złapałaby ulatujące dusze dziateczek. W Polsce, z polecenia władzy, to znaczy pewnego starego kawalera, dążymy do tego, żeby urodziły się wszystkie bezmózgie kadłubki, żeby dostały imię i nazwisko i zostały ochrzczone, żeby dobra Matka Polka w skupieniu napatrzyła się na cierpienie swojego umierającego dziecka, bo wkładanie zdeformowanego ciałka do trumny z pewnością ją uszlachetni, a poza tym dostanie 4 tys.