Cristian Mungiu, reżyser filmu „Egzamin”: Korupcja nas trawi, bo leży w ludzkiej naturze
Janusz Wróblewski: – Pokolenie ojców, pierwsze, które wzięło odpowiedzialność za budowę demokracji w Rumunii po upadku reżimu Ceausescu, nie zdało egzaminu. Pokazuje pan w filmie, że jest niesamodzielne, skorumpowane, konformistyczne, zależne od układów. Naprawdę jest tak źle?
Cristian Mungiu: – Trudne pytanie. Nie wiem, jak mam na nie odpowiedzieć. Wydaje mi się, że nie wszystko stracone, zawsze znajdą się ludzie, dla których uczciwość pozostanie cnotą. Natomiast w skali ogólnej, całego pokolenia, nie widzę dobrego rozwiązania. W „Egzaminie” starałem się pokazać, że jedyną nadzieją na ułożenie sobie przyszłości stała się edukacja. Młodzi i starzy wiedzą, że dzięki lepszemu wykształceniu, najlepiej za granicą, na renomowanych uczelniach, uda się rozwiązać problemy. Przede wszystkim finansowe. Nie biorą pod uwagę, że społeczeństwo i tak sprowadzi człowieka do parteru, bo zasady w życiu są inne. Edukacja niczego nie gwarantuje. Liczą się kontakty, znajomości, układy. Skomplikowany system przysług, który na początku się odrzucało. Na tym polega błędne koło. Chce się coś zmienić, ale potem okazuje się, że i tak ląduje się w tym samym miejscu.
Problem dotyczy nie tylko społeczeństwa rumuńskiego. Wszystkie postsowieckie kraje w jakimś stopniu przez to przechodzą.
Te procesy w różnych krajach są bardzo podobne. Ponieważ najlepiej znam społeczeństwo rumuńskie, opowiadam na przykładzie rumuńskiego lekarza z Kluż, który robi wszystko, by wypchnąć córkę do Anglii, co umożliwi jej ukończenie elitarnych studiów i dzięki temu zapewni jej lepszy start. Nie chciałbym jednak, by „Egzamin” rozpatrywano w świetle pytania, jak wygodnie urządzić sobie życie. Film jest uniwersalny.