Reżyser zapowiadanego na rok 2017 nowego „Łowcy androidów” egzamin z science fiction zdał wzorowo. Jego ekranizacja opowiadania Teda Chianga, opisującego przybycie na Ziemię statków Obcych, to jeden z najlepszych filmów w historii gatunku.
Denis Villeneuve to jeden z nielicznych w Hollywood reżyserów, który wierzy w widza i nie uznaje za konieczne wykładać nam fabuł swoich filmów w prostych, żołnierskich słowach. Tak zrobił w „Sicario”, tak też jest w przypadku „Nowego porządku”, z tą różnicą jednak, że jego najnowszy film opiera się na szalenie skomplikowanych kwestiach łączących lingwistykę z postrzeganiem czasu. Mimo to nie doczekamy się wykładu, nikt nie przeprowadzi nas za rączkę przez te koncepty, bo zamiast je opisywać, Villeneuve pokazuje je w praktyce i ufa, że je pojmiemy – ruch odważny, zwłaszcza w przypadku gatunkowego kina komercyjnego. Opłaca się jednak, bo oto wreszcie współczesne kino fantastyczne dogoniło literaturę, w tym względzie, że fabuła opisująca spotkanie ludzi z Obcymi wykorzystana zostaje do czegoś innego niż jako wymówka do pokazania, jak kosmici niszczą Biały Dom.
Podstawą dla scenariusza było tu opowiadanie „Historia twojego życia” Teda Chianga, autora legendarnego, bo choć pisze niezwykle rzadko, a w dorobku ma ledwie kilkanaście tekstów, w tym żadnej powieści, niejednokrotnie pokazał swój literacki geniusz. Przykładem właśnie ekranizowana opowieść, w której autor mierzy się z wzajemnymi implikacjami między językiem pisanym a czasem, łącząc to wszystko z opisem Pierwszego Kontaktu, splatając całość poruszającą historią matczynej miłości. Jak i w innych tekstach Chianga, jak w niemalże każdej wybitnej opowieści fantastyczno-naukowej, inność, w tym wypadku kosmici, staje się zwierciadłem, w którym przeglądamy się sami; „Historia twojego życia” każe nam zastanowić się, dlaczego myślimy tak, jak myślimy, obnaża pewne mechanizmy poprzez pokazanie innej, niemalże niepojętej dla nas ścieżki.
I dokładnie to samo robi „Nowy początek”, będący ekranizacją niezwykle wierną. To zaiste zaskakujące – Hollywood wzięło naprawdę trudny tekst scence fiction, jeden z tych, który zostawia w odbiorcy osad myśli i każe jeszcze długo zastanawiać się nad tym, co właśnie nam pokazano, a następnie przeniosło go na wielki ekran, bez jakichś większych skrótów czy spłyceń.
Wierność ekranizacji narzuciła też filmowi specyficzną, wynikającą bezpośrednio z fabuły konstrukcję, w myśl której widzowi od początku podsuwa się kolejne elementy większej układanki, sens zyskującej dopiero w finale, gdy wszystko trafia na swoje miejsce.
W zasadzie największym dodatkiem względem oryginału jest poszerzenie tła opowieści i położenie większego nacisku na światowe reakcje na kosmitów.
Choć oczywiście na tym wkład Villeneuve się nie kończy, bo wprawdzie Chiang dał mu świetną fabułę, w „Nowym początku”, jednak na nie mniejsze słowa uznania zasługują choćby muzyka, montaż czy zdjęcia (nominacje do Oscarów nie będą zaskoczeniem); to nie tylko jeden z najinteligentniejszych filmów SF ostatnich lat, ale także najpiękniejszych, olśniewających majestatycznymi ujęciami monolitycznych statków Obcych, świetną, spokojną pracą kamery, wykorzystaniem światła, oszczędnością w stosowaniu efektów specjalnych (które są środkiem do pokazania czegoś, a nie celem samym w sobie).
W zasadzie niemalże wszystko w „Nowym początku” jest pod prąd trendom kina fantastycznego początku XXI wieku. Napięcie buduje tu opowieść o zmaganiach lingwistów, kolejne tajemnice odkrywa się tu powoli, a podawane odpowiedzi raczej rodzą kolejne pytania, niż coś wyjaśniają, sceny wybuchów i kosmicznych potyczek zastępują zaś długie, wspomagane klimatyczną muzyką ujęcia chmur spływających z gór na dolinę, nad którą niczym potężny lewitujący obelisk unosi się pojazd Obcych. Nawet aktorzy, choć obsada jest imponująca (Amy Adams, Jeremy Renner, Forest Whitaker), nie walczą tu o nominacje, grając świetnie, ale oszczędnie, tak że niemalże można ich pracy nie docenić, a przecież zwłaszcza Adams sprawdza się tu bardzo dobrze.
Denis Villeneuve wreszcie daje nam film scence fiction, po którym z kina wychodzi się oszołomionym nie z powodu orgii efektów specjalnych, ale ciężaru fabuły i przedstawionych konceptów.