Kultura

Romantycy prawicy

W literaturze powraca nurt patriotyczno-bohaterski

Mirosław Gryń / Polityka
Pożegnany w latach 90. romantyczny model wraca dziś silną falą w literaturze prawicowej, przynosząc krew, trupy i patos.
Mirosław Gryń/Polityka

„Chodźmy bronić cmentarza – umarli przyjmą nas potem życzliwie do siebie” – tym cytatem z relacji z obrony Grodna w 1939 r. zaczyna się drugi tom esejów Przemysława Dakowicza „Afazja polska”, który ukaże się lada dzień. Dakowicz, poeta i historyk literatury z Uniwersytetu Łódzkiego, jako eseista pozostaje pod wyraźnym wpływem Jarosława Marka Rymkiewicza. Ale wątki romantyczne pojawiają się również w jego poezji w „Teorii wiersza polskiego” i w „Ćwiczeniach duchownych”. Nie jest on jedynym „nowym romantykiem” wśród poetów – ten zwrot znajdziemy u Jana Polkowskiego w „Głosach” i przede wszystkim u Wojciecha Wencla w tomie „De profundis” i najnowszej „Epigonii”: „Moja muza jest siostrą nicości/mieszka w wieży z kości poległych”. Pojawia się tu Słowacki, Mickiewicz i wiersz „Romantyczność”, a także morze trupów powstańczych i smoleńskich.

Tuż po katastrofie smoleńskiej pojawiło się sporo utworów poetyckich utrzymanych w tym tonie, ale właściwie dopiero teraz, po kilku latach, można mówić o nurcie polskiej literatury, w którym te nawiązania romantyczne są bardzo głębokie, dotyczą wizji historii, a właściwie są próbą opowiedzenia jej na nowo. Powstańcy, groby, żołnierze wyklęci towarzyszą nam dziś w życiu codziennym i w mediach, a w literaturze występują w znanym kostiumie motywów romantycznych, które na początku lat 90. Maria Janion odesłała do lamusa.

Martwi to nowi żywi

Film „Lawa” Konwickiego „zapowiedział symboliczne zamknięcie wielkiej epoki w kulturze polskiej, epoki panowania stylu romantyczno-symbolicznego” – tak pisała Janion o schyłku paradygmatu romantycznego. Po 25 latach ten romantyczny „trup” wyszedł z grobu razem ze swoimi akcesoriami. Wtedy słynny wiersz Świetlickiego „Do Jana Polkowskiego” stał się znakiem sprzeciwu i początkiem nowej dykcji w poezji: „Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem/głodny, samotny, my dwoje, nas czworo/nasza ulica – mówią cicho: Wanda/Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski (…)”. Innymi słowy: dość martyrologii, powagi i narodu, czas na prywatność.

W nowym tomie Wojciech Wencel odwraca sytuację: „w mieście zimnych czaszek” martwi ludzie „recytują z przejęciem: ząb mnie boli, my dwoje,/nas czworo marzą o innej Polsce innej historii”. Oni są martwi. Żywi za to mieszkają pod brukiem „w zasypanych kanałach na cmentarnej łączce/nie mogą zmrużyć oka: ich dzieci i wnuki/wracają dziś do kraju w metalowych trumnach”. Prawdziwe życie jest w grobach, więc oto żywi powinni do nich teraz zstąpić.

Powroty zmarłych, wywoływania duchów zawsze były i będą ważne w polskiej kulturze. Od Mickiewicza po Różewicza. Teraz jednak zmarli okazują się bardziej żywi niż my i zmuszają nas, abyśmy uczestniczyli w ich śmierci, jak u Dakowicza: „Wtedy przychodzą zmarli/szturchają ciągną za włosy/grzmią z wysokości, mówią:/nie bój się jesteśmy żywi,/włóż ręce w nasze rany (…)”. W jednym z esejów pisze podobnie: „Ci co przeminęli żyją dzięki nam, choć są martwi: ale i my, żywi, padalibyśmy łupem śmierci (śmierci wewnętrznej, martwicy pamięci), gdyby umarli nie udzielili nam życia”.

W wierszach Dakowicza pojawia się „osobowość nekrofilityczna”, która nurza się w obrazach makabry, wszędzie widzi oderżnięte ręce i nogi. Odwrócenie polega na tym, że to społeczeństwo musi zagłębić się w śmierć, by móc być zdrowe. Szerzej Dakowicz pisze o tym w „Afazji polskiej”: przez lata komunizmu Polska była dewastowana wewnętrznie, odebrano jej tożsamość i głos – stąd metafora afazji. Po przełomie, zamiast odzyskać przeszłość, nadal ją zakłamywano. Budowano ją na fałszywych mitach, choćby na micie Lecha Wałęsy. Trupy żołnierzy wyklętych pozostały niepochowane, a przez te 25 lat komuś cały czas zależało, żeby polskość zniszczyć, zdekonstruować, ośmieszyć. Dokładnie nie wiadomo, czy to siły zewnętrzne czy wewnętrzne. Dość, że – jak pisze Dakowicz – nadszedł czas opowiedzenia na nowo naszej historii nam, a przede wszystkim światu.

Prawica sądzi bowiem, że świat rzeczywiście czeka na nasze opowieści o żołnierzach wyklętych.

Pornografia krwi i śmierci

Droga scalania polskości według Dakowicza wiedzie przez groby. „Otworzyliśmy ziemię i zawołaliśmy. Odpowiedział nam głos, głos zamordowanej przeszłości (…). Teraz kluczymy między grobami wielkiego cmentarzyska”. Gdzie indziej czytamy: „Milczy czaszka z nieruchomą żuchwą. Milczą żebra i piszczele”. Kadłuby tryskają krwią: „Twarze, kończyny, korpusy umazane niezmywalną czerwoną farbą, opatrzone lepką sygnaturą wieczności”. Makabra śmierci zostaje poddana estetyzacji podobnie jak na wielu obrazach patriotyczno-narodowych przedstawiających przeestetyzowaną śmierć bohatera.

„Romantyczna fascynacja śmiercią i zbrodnią łączy się w estetyce frenetycznej z poszukiwaniem wyrazu dla jakości estetycznych »ostrych«, dla grozy i okropności. Rodzi się styl zwany »eksplozywnym«: urwane, poszarpane zdania, nadmiar wykrzykników, myślników (…). Zdania mają działać jak krzyk rozpaczy, jak wybuchająca bomba” – pisze Maria Janion w książce „Płacz generała. Eseje o wojnie”.

Takim też stylem pisze swoje eseje Dakowicz. Skupia się w dużej mierze na klęsce 1939 r., ale i na innych momentach historycznych. Naśladuje Rymkiewicza, przede wszystkim przenosząc siebie i czytelników w opowiadaną historię. I robi to nieustannie. To, co u Rymkiewicza było ekscesem, przekroczeniem – gdy np. nagle w czasie egzekucji Samuela Zborowskiego pojawiała się postać samego Rymkiewicza – Dakowicz zamienia w nieznośną manierę. „Leżę tam z nimi. W zaduchu, ścisku. (…) I Wy spoczywacie na twardej podłodze” – pisze.

Takie zwroty do czytelnika pojawiają się niemal w każdym rozdziale i zamieniają książki w teksty perswazyjne – nie chodzi o obraz historii, chodzi tak naprawdę o propagandową, czarno-białą wizję historii, którą trzeba czytelnikom na siłę wtłoczyć. Poza tym ton egzaltacji sprawia, że w zamierzeniu „wysokie” eseje osiągają poziom kiczu literatury mającej oddziaływać na emocje: „Każdy musi na pytania zrodzone z szeptu skamieniałej matki odpowiedzieć w pełnej zgodzie z samym sobą”.

Wszystkie te zabiegi sprawiają, że Dakowicz nie tyle opowiada o historii, którą trzeba odkłamać, co zmusza czytelnika rozmaitymi sposobami do udziału w szczegółowo opisanych egzekucjach. Szczegółowo wyliczane dziecięce kosteczki, obrazy krwawiących ciał i do tego portrety przeżywającego bohatera – to wszystko zmierza w stronę pornografii krwi i śmierci.

Pochwalony niech będzie patos

Oprócz natrętnego unaocznienia podstawowym środkiem artystycznym jest tu patos. Dość już relatywizującej ironii, czas na patetyczną powagę: wielkie uczucia, wielkich bohaterów, nieśmiertelne sprawy. Cały czas czytelnik ma obcować z najwyższą literaturą – książki „nowych romantyków” mają się wpisywać (już samymi tytułami i okładkami) w nurt największej literatury światowej (obraz Wlastimila Hofmana „Eloe nad zwłokami Anhellego” na okładce Wencla).

„Pochwalony niech będzie patos,/starszy brat ironii, bo chroni/przed zejściem w błoto i brud świata” – pisze w jednym z wierszy Dakowicz. „Właściwie nie wiemy dlaczego stał się niepotrzebny/wygnany z gwarnych osiedli zamieszkał na wyspie Boga” – pisze o patosie Wencel. Dakowicz w swoich esejach nieustannie przyjmuje ton patetyczny: „Cóż mogę wam dać, Bezimienni! Pamięć jest wszystkim, co mam”.

Od tego patetycznego romantyzmu grobów i męczeństwa (warto pamiętać, że to nasza krajowa wersja – bo romantyzm europejski bywał skupiony nie na narodzie, tylko na indywidualności) wielu próbowało uciec – przypomina się Konrad z „Wyzwolenia”, który przeklina poezję uwodzącą śmiercią i narodowym męczeństwem. Woła do geniusza: „Precz! Chcesz, abyśmy pamięć wlekli w mąk kaźnie i więzienia i wyrzekali się blasku dnia dla litości onych, co marli męczeni, a ginęli katowani – tych dola nie naszą będzie dolą ani wołaniem”. Nurtowi patriotyczno-bohaterskiemu w literaturze zawsze towarzyszył nurt krytyczno-antybohaterski, nieoficjalny, także za PRL często oskarżany o antypolskość.

W nurcie bohatersko-romantycznym, jak pisała Janion, znajdziemy przekonanie o wyższości tego, co „żołnierskie”, „bohaterskie” i „lotne”, nad tym, co cywilne, „zwyczajne i przyziemne”.

Jak bohaterowie, to i mity bohaterskie. Prawdziwi bohaterowie muszą zastąpić fałszywych. A historia jest jednoznaczna i niesie ze sobą przesłanie moralne, które powinniśmy odkryć. Najbardziej rażącym przykładem może być osoba Witkacego, którego redukuje się do jednego gestu. Jaka nauka płynie dla nas ze śmierci Witkacego? – pyta naiwnie Dakowicz. Pokazuje Witkacego jako Konrada XX w., skupia się jedynie na jego geście samobójczym i nie bierze pod uwagę całej krytycznej relacji Witkacego z polskością.

Ekshumacja nasza codzienna

„Każdy Polak jest nieudany – mógłby być czymkolwiek innym. To bądź cholero” – pisał Witkacy w „Niemytych duszach”. Dakowiczowi historia służy do tego, by budować na niej prosty morał. Zadaje pytania w rodzaju: „Historia to porządek czy bałagan?”, które są zaprzeczeniem myślenia historycznego, komplikującego obraz przeszłości, próbującego coś zrozumieć, a nie do czegoś przekonać. Taka postawa wobec historii jest uzurpacją, bo Dakowicz zamiast rzeczywiście upomnieć się o pamięć o zapomnianych ofiarach (jak Anna Janko w „Małej zagładzie”, jak wielu innych autorów przywracających pamięć o pomijanych fragmentach historii) – tworzy jedyną słuszną wersję przeszłości Polaków. Tworzy obrazy, które mają być metaforą losu wszystkich Polaków. I sugeruje, że „Polska po komunizmie to Wielka Chłodnia, w której każdy poryw »rozgorączkowanej« świadomości traktowany jest strumieniem lodowatego powietrza. Że jakaś dłoń, która chciałoby się, byśmy myśleli o niej, jako o dłoni czułej i troskliwej, wytrwale i cierpliwie chłodzi nasze »rozpalone« czoła”.

Jakaś wroga, dodajmy, dłoń.

Najważniejszym mitem, do którego odwołuje się Dakowicz, jest mit Antygony. W powojennej historii był przywoływany wielokrotnie w związku z rozmaitymi nieopłakanymi ofiarami, przede wszystkim pamięcią o żołnierzach AK, wymazywanych przez oficjalną peerelowską propagandę. Pisał o tym choćby Miłosz. Dakowicz przywołuje „Antygonę” Sofoklesa, pisząc o pogrzebie 35 żołnierzy wyklętych, który odbył się na pl. Piłsudskiego. Ale dla niego ten pogrzeb nie jest wcale spełnieniem gestu Antygony – przywróceniem pamięci. To za mało. Według Dakowicza obrzędy wyglądały tak, jakby Antygona dogadała się z Kreonem. I dlatego pogrzeb trzeba będzie powtórzyć. A wcześniej ekshumować pochowanych.

Ekshumacja staje się dziś słowem z naszego życia codziennego. Czekają nas ekshumacje ofiar smoleńskich. I kolejne ekshumacje, które mają potwierdzić jedyną prawdziwą wersję obowiązującej historii. I oto ta nowa Antygona okazuje się właśnie Kreonem, który nie pozwala spocząć zmarłym w ziemi. Na naszych oczach bezwzględny tyran Sofoklesa zamienił się miejscami z bezkompromisową buntowniczką.

Polityka 40.2016 (3079) z dnia 27.09.2016; Kultura; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Romantycy prawicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną