W Polsce historyczna terapia wstrząsowa ma swoich przeciwników. Widać to po odrzuceniu „Idy” przez środowiska prawicowe. Nowa władza intensywnie pracuje nad utworzeniem specjalnego funduszu, z którego dałoby się finansować superprodukcje – najlepiej z udziałem hollywoodzkich gwiazd – o zwycięstwach Polaków pod Monte Cassino, walecznych lotnikach broniących Anglii czy ofierze złożonej przez rodzinę Ulmów. Ma się z tego wyłonić pomnikowa wizja polskiego bohaterstwa.
Uwzględniając zmieniające się okoliczności i geopolityczne napięcia, każdy kraj – z Rosją i Niemcami na czele – kręci swoje propagandowe widowiska, zapobiegając m.in. przesadnemu rozdrapywaniu ran. Chętni do realizacji polityki historycznej państwa w kinie znajdą się zawsze. W ostateczności, wzorem Białorusi, można ich wynająć za granicą. Więc jeśli PiS utrzyma się u władzy, także u nas takie dzieła z pewnością powstaną. Ucierpi na tym tylko sztuka.
„Niskiego człowieka z kompleksami można leczyć na dwa sposoby. Wmawiając mu, że jest wielki, lub tłumacząc, że niski wzrost jest mu dany przez naturę razem z granicami państwa, w których żyje, i jest koniecznością, z którą trzeba się pogodzić” – słusznie tłumaczył wiele lat temu Andrzej Wajda, czołowy obrazoburca, zwolennik demitologizacji narodowych legend, którymi drażnił rodaków i jednocześnie zadziwiał świat. Dziś jego ścieżką podążają Rumuni – najbardziej żywa, bezkompromisowa i doceniana kinematografia postkomunistycznego bloku.
Wchodząc do Europy jako dumny, mocno doświadczony w epoce komunizmu naród, Rumuni – podobnie jak Polacy – idealizowali Zachód i kapitalizm.