Zawsze chciałam zobaczyć legendarną bibliotekę Umberto Eco. Obejrzałam ją w końcu na YouTube dzień po śmierci pisarza. Eco wyrusza po książkę, idzie długimi korytarzami wśród białych półek, przechodzi przez kolejne pokoje i zakręcające korytarze zapełnione książkami – wszędzie biel i książki – i po długiej wędrówce bezbłędnie sięga po tom, którego szukał.
Księgozbiór Eco był w ciągłym użyciu – mieszały się w nim najrozmaitsze języki i czasy (starodruki obok powieści o Bondzie). Eco był zjawiskiem wyjątkowym: celebrytą, którego znał każdy Włoch, i autorem subtelnych prac naukowych o semiotyce. Autorem jednego z największych światowych bestsellerów: „Imienia róży” i teoretykiem literatury. Wielbicielem komiksów i sztuki średniowiecznej. Trudno wymienić wszystkie obszary jego zainteresowań – od estetyki i filozofii po bieżącą politykę.
Ogromny dorobek naukowy i literacki szedł w parze z najkrótszymi notkami biograficznymi. Wyglądały one tak, że urodził się w 1932 r. w Alessandrii w Piemoncie i – zaraz potem, jak się wydawało – obronił doktorat i wykładał na uniwersytetach.
W jednym z wywiadów powiedział, że nie pisze autobiografii, ale jego powieści są pewnego rodzaju autobiografią. W jego rodzinie było kilku wybitnych czytelników – dziadek miał sporą bibliotekę, a babka od strony matki, choć skończyła tylko pięć klas, była nałogową czytelniczką. Ojciec Umberto był jednym z trzynaściorga dzieci i nie miał ani czasu, ani pieniędzy na książki, miał za to dobry sposób: zaczynał czytać książkę w księgarni, przeganiany szedł do następnej i kontynuował lekturę.
Jako nastolatek zaczął rysować komiksy i pisać książki fantasy.