Kultura

Spódnica mini a sprawa polska

Feminizm w Polsce? Nie istnieje! – usłyszałam na imprezie.

Jakżeż? – zjeżyłam się. – Nie macie nawet prawa do aborcji – ciągnęły z przyganą dwie Belgijki, aktorka i aktywistka. – Miałyśmy w Polsce prawo do aborcji, ale nam je zabrano – rzuciłam bez tchu. A teraz to już w ogóle… – Sami wybraliście ten konserwatywny rząd! Wy, Polacy! – strzyknęła aktorka. – Tak, a Polki chodzą w spódnicach mini. Jak Rumunki – zajadowiciła aktywistka.

Nic to, że byłam w spodniach i bluzie à la Barbapapa. W mini czy bez prawda jest naga: my, Polki, nie mamy prawa do aborcji. Bo trudno nazwać prawem praktykę, kiedy to sumienie lekarza decyduje o życiu kobiety, której partnerowi pękła prezerwatywa. Bycie lekarzem w takiej sytuacji to jak bycie bogiem.

„Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” – przypomniało mi się frywolne polskie porzekadło. Tyle że u nas posyła się zupełnie inne osoby do ograniczania wolności obywateli. Najczęściej ubrane są one w garnitury. A jeśli w sukienki, to zdecydowanie maxi. Nie mówiąc już o beretach, które nam do imentu obrzydzono i nawet Prada tu nie pomoże.

Gdzie baba nie może, tam mężczyznę pośle – może to zadziała? Ten mężczyzna jest luminarzem polskiej kultury, czytamy o nim w szkolnych podręcznikach. Wzrostu słusznego, wąsaty, niech zatem przemówi. Twierdzi on, że ciężkie kary za przerwanie ciąży, które grożą zarówno matce, jak i tym, którzy jej w przerwaniu ciąży pomagają, nie mają żadnego wpływu na to, że liczba sztucznych poronień wzrasta. „Życie zawsze było w tej mierze silniejsze od ustaw i od sankcji karnych”. Co więcej, prawo bierze na siebie odpowiedzialność za konsekwencje pozbawienia kobiety fachowej pomocy i pchnięcie jej w ramiona partactwa. Albo wysoce płatnej fachowej pomocy (ile kobiet w Polsce na to stać?

Polityka 4.2016 (3043) z dnia 19.01.2016; Kultura; s. 83
Reklama