W Europie Zachodniej w ostatnich latach notujemy gwałtowny spadek religijności. Brytyjczycy – w przeciwieństwie do Amerykanów – prawie zupełnie przestali chodzić do kościoła, jedynie 6 proc. uczestniczy w mszy. Amerykański teolog Harvey Cox, autor głośnej rozprawy „The Secular City”, już pół wieku temu ogłosił, że Bóg umarł i że odtąd religia powinna się koncentrować na ludzkości zamiast na transcendentnym bóstwie. Zmierzch religii był kolejnym znakiem poważnej zmiany kulturowej, jaka zaszła w minionych dekadach. Złagodzono cenzurę, zalegalizowano aborcję i homoseksualizm, łatwiej można uzyskać rozwód, kobiety z coraz większym powodzeniem walczą o równouprawnienie.
Tymczasem wystarczy rzucić okiem na kinowy repertuar, by poczuć ducha poprzedniej epoki. W samym tylko okresie świątecznym do polskich kin obok tradycyjnych bajek o Świętym Mikołaju wchodzi m.in. pierwsza filmowa biografia urzędującego papieża „Franciszek”, wyreżyserowana przez Beda Docampo Feijóo, oraz „Zakazany Bóg”. To martyrologiczny fresk historyczny Pablo Moreno przypominający męczeństwo 51 zakonników zamordowanych w Barbastro u progu hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. Z polskich tytułów świąteczną nowością jest dokument Dariusza Gajewskiego „Czas niedokończony. Wiersze księdza Jana Twardowskiego”. A to jedynie wierzchołek góry lodowej. Liczba filmów chrześcijańskich wprowadzana systematycznie do kin na całym świecie od kilku lat rośnie w zawrotnym tempie.
Wojna kulturowa. Tak nazwał obecną, trudną dla Kościoła sytuację amerykański pisarz katolicki i teolog George Weigel, autor najlepiej sprzedającej się biografii papieża Jana Pawła II „Świadek nadziei”. Renesans kina religijnego można więc uznać za fragment szeroko zakrojonej kontrofensywy i próbę odzyskania terytorium, którym zawładnęli ateiści.