Kultura

Co czuje uchodźca?

„Imigranci” w reż. Jacques Audiarda – filmowa ucieczka z piekła

Konflikt tamilsko-syngaleski na Sri Lance, o którym reżyser sam przed rozpoczęciem realizacji nic nie wiedział, pochłonął grubo ponad sto tysięcy ofiar. Konflikt tamilsko-syngaleski na Sri Lance, o którym reżyser sam przed rozpoczęciem realizacji nic nie wiedział, pochłonął grubo ponad sto tysięcy ofiar. Paul Arnaud
Jacques Audiard, laureat tegorocznej Złotej Palmy w Cannes za dramat społeczny „Imigranci”, który właśnie wszedł na ekrany, odnawia francuskie kino i idealnie trafia w problemy naszych czasów.
Jacques Audiard zręcznie posługuje się konwencjami współczesnego thrillera, kryminału, melodramatu, a jednocześnie przekracza sztywne gatunkowe ramy.Lionel Hahn/abacapress.com/PAP Jacques Audiard zręcznie posługuje się konwencjami współczesnego thrillera, kryminału, melodramatu, a jednocześnie przekracza sztywne gatunkowe ramy.

W 66-milionowej Francji mieszka 6-milionowa mniejszość pochodzenia arabskiego. I drugie tyle imigrantów w drugim pokoleniu. Francja ma największy odsetek wyznawców islamu w Europie Zachodniej (7,5 proc.). Ale dopiero od dekady – dzięki takim twórcom jak Rachid Bouchareb („Dni chwały”), Olivier Nakache, Éric Toledano („Nietykalni”), Bruno Dumont („Hadewijch”, „Mały Quinquin”) czy Laurent Cantet („Klasa”) – kwestie związane z imigracją, bezrobociem, kryzysem ekonomicznym, mieszanymi małżeństwami czy rasizmem podsycanym przez nacjonalistyczny Front Narodowy Le Pena przebijają się na duży ekran.

Popularność tych tematów wśród najmłodszej generacji filmowców znad Sekwany skłoniła niedawno brytyjski miesięcznik „Sight and Sound” do przyjrzenia się bliżej temu zjawisku. W czerwcowym numerze pisma przypomniano Mathieu Kassovitza, który w przełomowej „Nienawiści” jako pierwszy udał się z kamerą do podparyskich gett i pokazał, na czym polega wykluczenie, frustracja młodych oraz walki z policją.

Za patrona tego nurtu należałoby jednak uznać 63-letniego Jacques’a Audiarda, autora zaledwie siedmiu pełnometrażowych fabuł, kojarzonego z ambitną komercją. Jako autor popularnych, nagradzanych widowisk, przeważnie ekranizacji współczesnej prozy (nie tylko francuskiej), od początku kładł nacisk na tło społeczne, wpuszczał powietrze w zatęchłe konwencje, starając się łapać tętno ulicznego życia. Skandal wywołał już teledyskiem „Comme elle vient” grupy Noir Désir, w którym tekst podają głuchoniemi, a klip rozpoczyna się od politycznej kłótni z konkluzją „lepiej być głuchym, niż tego słuchać”. W nominowanym do Oscara „Proroku”, o korsykańskiej mafii walczącej o władzę z Arabami i Murzynami, porównał Francję do więzienia. A przewrotny dramat psychologiczny „Rust and Bone” poświęcił zwykłym ludziom wystawiającym swoje ciała na sprzedaż.

Audiard zręcznie posługuje się konwencjami współczesnego thrillera, kryminału, melodramatu, a jednocześnie przekracza sztywne gatunkowe ramy, dopisując nieoczywiste filozoficzne przesłanie. Pyta o dwoistość ludzkiej natury, cenę osiągnięcia równowagi w związku, paradoksy miłości, fatum i względność postaw. Potrafi też zakpić z dobrego samopoczucia swoich rodaków, nakłuwając bańkę historycznej pychy. W satyrycznym „Wielce skromnym bohaterze”, stylizowanym na „Zeliga” Woody’ego Allena, ośmiesza francuski patriotyzm, wytykając kompromitującą kolaborację w trakcie drugiej wojny światowej. W filmie nagrodzonym w Cannes za scenariusz człowiek kameleon, oszust i syn pijaka podszywający się pod działacza ruchu oporu, staje się idolem powojennych elit politycznych. Otrzymuje misję oczyszczenia partyjnych szeregów ze zdrajców narodu.

Obrazoburcze i oniryczne

Kino Audiarda jest obrazoburcze, zaskakująco oniryczne, choć jego korzenie tkwią w dokumencie. Autentyzm miejsc wspierają nieopatrzone twarze. Razem z gwiazdami grającymi na przekór swemu medialnemu wizerunkowi często zobaczyć w nim można amatorów. W „Rust and Bone” Marion Cotillard pojawia się w roli beznogiej treserki orek, a partneruje jej mniej znany belgijski aktor Matthias Schoenaerts, grający ochroniarza uprawiającego tajski boks.

We wchodzących właśnie do polskich kin „Imigrantach” wszystkie czołowe role zostały powierzone naturszczykom. W Dheepana, uciekiniera ze Sri Lanki, wciela się Jesuthasan Anthonythasan, były żołnierz porwany i zmuszony do służenia w szeregach Tamilskich Tygrysów. Po trzech latach zabijania udało mu się zbiec do Tajlandii i wyemigrować do Francji, gdzie pracował m.in. jako kucharz, boy hotelowy, związał się z trockistami. W końcu spisał swoje wspomnienia, na podstawie których Audiard nakręcił film. Filmową towarzyszką Dheepana jest hinduska tancerka Kalieaswari Srinivasan, której karierę przerwał nagły wypadek. Przestała występować, zajęła się teatralną inscenizacją. W „Imigrantach” debiutuje jako aktorka filmowa.

W przeciwieństwie do Marokańczyków czy Algierczyków bohaterowie „Imigrantów” pochodzą z dalekiej Azji, są osamotnieni, zdani tylko na siebie. Nie mówią po francusku. Język stanowi dla nich dodatkową barierę – tłumaczy Audiard, dlaczego zdecydował się na taki wybór, biorąc się pięć lat temu za ten projekt. Tematem filmu jest alienacja, strach i chęć ułożenia sobie życia przez nieprzystosowanych ludzi lądujących na samym dole drabiny społecznej. Dla siebie też są obcy. Żona i dzieci Dheepana zostały zamordowane. Razem z nim z rajskiej wyspy ogarniętej wojną domową ucieka kobieta i 9-letnia dziewczynka. Udają, że są rodziną. Zasypywanie uczuciowej przepaści ukazane z ich perspektywy robi największe wrażenie.

Według Audiarda jest to film o podróży emocjonalnej. Mówi o pokonywaniu intymnych barier przez osoby, które przeżyły piekło i rozpaczliwie czepiają się nadziei. I tym razem reżyser idealnie trafił w swój czas. W ogarniętej paniką Europie uginającej się pod naporem uchodźców z Bliskiego Wschodu jego głos znaczy bardzo dużo. Opowiada się po stronie niewinnych ludzi, przeciwko którym stawia się druty kolczaste i na nowo wytycza granice. Ukazuje los, o którym niewiele wiemy.

Ofiara nieznanej wojny

Konflikt tamilsko-syngaleski na Sri Lance, o którym reżyser sam przed rozpoczęciem realizacji nic nie wiedział, pochłonął grubo ponad sto tysięcy ofiar. Ta straszna wojna, w przeciwieństwie do nagłaśnianych przez media konfliktów bliskowschodnich, nigdy nie interesowała Zachodu. Nie ma tam ropy ani niczego, co wzbudziłoby nagłą chęć interwencji i święte oburzenie mocarstw. Wielu przegranych Tamilów uznanych za terrorystów znalazło schronienie we Francji, która zaoferowała im najlepsze warunki. Status uchodźcy, legalne papiery otrzymują po trzech miesiącach. Podejmują się każdej pracy. Tak jak Dheepan, który pełni obowiązki dozorcy w zrujnowanym bloku na przedmieściach Paryża, nie zdając sobie sprawy, że teren został podzielony na strefy wpływów między lokalne gangi złożone z Afrykańczyków i Arabów.

Jakiekolwiek społeczne czy polityczne przesłanie przypisywalibyśmy filmom Jacques’a Audiarda, zawsze krążą one wokół problemów rodziny. On sam pochodzi z inteligenckiego domu od pokoleń związanego ze sztuką. Jego ojciec, Michel, był wziętym scenarzystą oraz niezbyt utalentowanym reżyserem przyjaźniącym się z największymi artystami. W domu nie traktowano kina poważnie. Ojciec wraz z bratem producentem mieli do uprawianej profesji stosunek cyniczny. Pracowali dla pieniędzy. Rodzinny majątek ojciec jednak dość szybko roztrwonił. Dramatyczne sceny wynoszenia przez komorników mebli i sprzętu w filmie „W rytmie serca” Audiarda mają więc charakter autobiograficzny.

Buntując się przeciwko ojcu, który nie kwapił się okazywać mu uczucia, Jacques postanowił zostać nauczycielem. Wybrał studia filozoficzno-literackie na Sorbonie. W wywiadach wspomina, że podglądając ojca ślęczącego godzinami nad biurkiem, nauczył się cierpliwości. – Mocno wziąłem sobie do serca radę, by zawsze mieć czas na ponowne przemyślenie wszystkiego. Nie ufać spontaniczności – przyznaje. Rzucając uniwersytet, nie zamierzał jednak podążać śladami ojca, od którego był psychicznie uzależniony (relacja uległy syn–dominujący ojciec często powraca w jego filmach).

Dużo czasu zajęło mu przekonanie się, że kino odpowiada również jego temperamentowi, jest najwłaściwszą dla niego formą artystycznej ekspresji. Do współpracy zaprosił go ojciec Michel, który po tragicznej śmierci w wypadku samochodowym starszego syna przeżył załamanie. Poprosił syna o pomoc przy adaptacji powieści „Śmiertelny wyścig” dla Claude’a Millera. Pracowali nad nią rok, przy okazji po raz pierwszy otwierając się przed sobą i poznając głębiej. Tak Jacques rozpoczął ponad 10-letnią karierę scenarzysty i dramaturga. Współpracował z wieloma paryskimi teatrami. Był m.in. asystentem Patrice’a Chéreau. W tym czasie, za namową ówczesnej narzeczonej, spróbował sił jako asystent montażysty, m.in. przy „Lokatorze” Polańskiego.

Jako reżyser debiutował późno, po czterdziestce, kryminałem drogi „Patrz, jak idą na dno” (1994 r.) o dwóch gangsterach, których relacja przypomina dziwną, nierówną przyjaźń George’a i Lenniego z „Myszy i ludzi” – słynnej powieści Johna Steinbecka. Film zdobył trzy Cezary, w tym najbardziej obiecującego młodego reżysera. Odkrył aktorski talent... Mathieu Kassovitza.

Realizm i poezja

Twórczość Audiarda balansująca między twardym realizmem i poetycką stylizacją wyrasta z doświadczeń amerykańskiego kina społecznego lat 70. Audiard tak jak Coppola lubi łamać reguły gry, zaskakiwać zmianami estetyki. Łączyć brutalność kina sensacyjnego np. ze scenami rozgrywającymi się w wyobraźni lub we śnie. Nierzadko odwołuje się do twórczości Martina Scorsese, zwłaszcza do takich filmów jak „Taksówkarz” czy „Wściekły byk”, w których nerwowa, obyczajowo-sensacyjna fabuła ściera się z wizjonerstwem i patologiami. Z kinem Scorsese łączy go jeszcze schizofreniczny, mentalnie upośledzony typ bohatera nieodróżniającego dobra od zła. Zamknięty w sobie nadwrażliwiec Audiarda pozuje zazwyczaj na bezwzględnego twardziela. Hardy na zewnątrz, precyzyjnie realizuje swój plan, poddany presji – potwornie cierpi. Huśtawka nastrojów – niczym u Travisa w „Taksówkarzu” – doprowadza do zaślepienia i wybuchu szaleństwa. Finał „Imigrantów”, w którym daje o sobie znać trauma Dheepana, najlepiej ten proces ilustruje.

Ciekawszy, mniej oczywisty przykład to agent nieruchomości grany przez filigranowego Romaina Durisa w obrazie „W rytmie serca”. Wydaje się, że brakuje mu skrupułów. Bierze udział w rozbojach, zastrasza klientów, podrzuca do mieszkań szczury, tymczasem pod powierzchnią prymitywnego egzekutora długów słuchającego techno czai się delikatny idealista, niespełniony wrażliwy pianista. Z im większą determinacją próbuje wrócić do koncertowania, tym szybciej spada na dno, stając się frustratem niekontrolującym swojego życia. Nie rozumiejąc, dlaczego ponosi klęskę, wali głową w klawisze. W taki sam rozpaczliwy sposób – bijąc pięściami o mur – reaguje na życiową porażkę bokser La Motta ze „Wściekłego byka”.

Co w takim razie Audiard robi we Francji? Dlaczego nie wyjechał jeszcze do Hollywood jak Louis Leterrier, reżyser „Niesamowitego Hulka” i „Iluzji”, Guillaume Canet („Więzy krwi”) oraz wielu innych? – Trzeba mieć coś do powiedzenia o miejscu, w którym się robi filmy. Znam dobrze Europę. Ameryki wcale – śmieje się. – Gdybym miał tam kręcić, musiałbym dostać scenariusz najlepiej w stylu „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Wtedy może bym się skusił.

Polityka 45.2015 (3034) z dnia 03.11.2015; Kultura; s. 80
Oryginalny tytuł tekstu: "Co czuje uchodźca?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną