Szykowałam się, żeby dać jakąś sensowną odpowiedź, ale kiedy skończyliśmy rozmowę, sama zostałam z pytaniem – tym samym, które on mi zadał. Trenujemy razem boks tajski, pocimy się w tej samej sali w Brukseli, gdzie uczy nas trener pochodzenia marokańskiego, z zawodu policjant. Grupa jest mieszana narodowościowo, ale bez przesady – przeważają Belgowie pochodzenia marokańskiego. Są inteligentni, sympatyczni, mają poczucie humoru. Wczoraj dobrze nam się wszystkim ćwiczyło przy polskim hip-hopie, który przyniósł ze sobą młody Polak. Po rozgrzewce pogadaliśmy sobie jak zwykle z młodym Polakiem.
– Z tymi emigrantami dupa – stęknął. – Ci politycy, którzy chcą ich przyjmować, nie wiedzą, że to ukryci terroryści.
– Jacy terroryści? – żachnęłam się. – To zwykli ludzie, są wśród nich lekarze, nauczyciele. Poza tym, nas też przyjmowano.
– Gdzie?!
– Wszędzie – rzuciłam głupio, bo mnie zatkało.
– No, może tylko w Anglii – zgodził się. Ćwiczymy razem, sport wiąże, nikt nie chce sobie wchodzić tu na odcisk.
– Nie tylko – brnęłam. – W Iranie choćby.
– Oj, chyba inne gazety czytamy!
– Nie, to ze szkoły... Iran, druga wojna światowa, tysiące cywilów uratowanych z łagrów? Anders? – pociłam się bardziej niż podczas rozgrzewki.
– Anders? Nie słyszałem.
– Generał taki.
– Generał to chyba Piłsudski, nie?
Zaczęłam wykład, ale po chwili przerwałam, bo zauważyłam, że młody Polak się uśmiecha. Poszłam za jego wzrokiem – grupa, złożona z ponad 30 mężczyzn w bokserskich rękawicach i ochraniaczach na zęby, czekała uprzejmie, aż skończę pytlować, przywołując fakty i daty w języku, którego nikt tu poza nami nie rozumiał.