O tym, co się działo w sztuce bezpośrednio po 1944 r., wiemy zaskakująco mało. Pamięta się powstały wówczas cykl „Rozstrzelań” Andrzeja Wróblewskiego i krakowską I Wystawę Sztuki Nowoczesnej. Niewiele więcej. Druga połowa lat 40. pozostaje w naszej świadomości czasem artystycznego zawieszenia między wielkimi narracjami, które miały miejsce przed i po. Kuratorki warszawskiej wystawy próbują więc nieco oświetlić ową kulturową czarną dziurę i udowodnić, że jednak coś się wtedy działo.
Kamienie krzyczały
Czas tuż po wojnie to głównie odreagowywanie tego, co było: nieodległej tragedii narodu. Symbolem tego nurtu pozostaje z pewnością wspomniany cykl obrazów Wróblewskiego, z których jeden znalazł się na wystawie. Są też liczne „osobiste świadectwa”: prace Stefana Wegnera i Józefa Szajny związane z Auschwitz czy Marka Włodarskiego ze Stutthofu. A także kolaż Władysława Strzemińskiego z cyklu „Moim przyjaciołom Żydom”.
Dominują jednak fotografie. Nie było w nich miejsca na kreację artystyczną. Naturalistycznie, wręcz dokumentacyjnie obrazujące ogrom zbrodni popełnianych w obozach koncentracyjnych. Obecne nawet w czasopismach, jak np. „Przekrój”, gdzie wręcz sąsiadują ze sobą opisy piękna Mazur i zdjęcia stosów zwłok ofiar hitleryzmu. Ale warto też zwrócić uwagę na odnotowane w ekspozycji otwarcie – już w 1947 r. – muzeum Auschwitz-Birkenau. To tam po raz pierwszy postawiono na nową narrację o obozowych zbrodniach, nieepatującą zwłokami i dosłownością, ale działającą poprzez metaforę masowości pozostawionych przedmiotów: stosów bielizny, okularów, butów, łyżek.
Fotograficzna dokumentacja dominuje też w „bilansie otwarcia”, pokazującym skalę zniszczeń pozostawionych przez wojnę, przede wszystkim w Warszawie.