W minionych latach królowała w Polsce sztuka snująca się niespiesznie pomiędzy problemami gender a szukaniem sensu życia. Twórcy woleli wsłuchiwać się w odgłosy własnej duszy niż w zgiełk stadionów i szum manifestacji. Pytanie, co znaczy „być Polakiem”, zostało w społeczno-politycznym dyskursie wyparte przez inne – co oznacza „być prawdziwym Polakiem”, a to raczej zniechęcało artystów do mieszania się w ideologiczne spory. Stąd pewnym zaskoczeniem może być niemal równoczesne otwarcie dwóch wystaw o tej tematyce, w dwóch miejskich galeriach mających w nazwie Arsenał: w Białymstoku i Poznaniu. Kuratorami obu są szefowie placówek: Monika Szewczyk i Piotr Bernatowicz. Jednak poza tą czasowo-tematyczno-tytularno-nazewniczą koincydencją obie ekspozycje dużo więcej dzieli, niż łączy.
Zaszyte usta
W Białymstoku postanowiono przyjrzeć się narodowej tożsamości z trzech perspektyw: polskiej, ukraińskiej i rosyjskiej. Ciekawe to zderzenie, bo i sytuacja krajów zgoła odmienna. Na Ukrainie, z racji toczonej wojny, pojawiła się presja na silne łączenie patriotyzmu nie z narodem, lecz z państwem i jego działaniami. W Rosji władza przejęła wszechogarniającą kontrolę nad symbolami narodowo-patriotycznymi i zgrabnie nimi manipuluje, wplatając w narrację zarówno wątki wielkomocarstwowe, jak i umacnianie kultu przywódcy. Natomiast w Polsce – jak zauważa kuratorka wystawy – „nastąpiło rozszczelnienie dominującego wzorca Polak-szlachcic-katolik-powstaniec-opozycjonista”. Co na to wszystko twórcy?
W sumie najprostsza jest sytuacja w Rosji. Koncesjonowany patriotyzm jest mało ciekawy i w gruncie rzeczy przypomina w formie ten z czasów ZSRR. Z kolei pole postaw krytycznych pozostaje niewielkie, ale interesujące. W Białymstoku zaprezentowano dwie z czterech (zabrakło grup Pussy Riot i Wojna) najbardziej wyrazistych postaw artystycznego buntu przeciwko patriotyzmowi w wydaniu putinowskim.