Janusz Wróblewski: – Przed laty filmował pan swoją umierającą babcię, później zbudował obóz koncentracyjny z klocków Lego, a teraz nakręcił pan dystopię science fiction. To zaskakujący projekt, niemający wiele wspólnego z dotychczasowymi pana dokonaniami.
Zbigniew Libera: – Zajmuję się sztuką od ponad 30 lat. Niektórzy powtarzają w kółko ten sam trik. Ja nie. Wolę uczciwość wobec siebie. Niedawno zrobiłem plakat do spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego „Opowieści afrykańskie według Szekspira” o wykluczeniu. Na tym plakacie nawiązuję do zdjęć plemienia Nuba autorstwa Leni Riefenstahl. Unosi się nad nimi widmo egzotycznej barbarzyńskości. Ale ta barbarzyńskość tkwi w nas – białych ludziach, którzy nie dostrzegają zła w sobie. Moje prace od kilku lat krążą wokół podobnego tematu – wyobrażonej alternatywy dla współczesnej, utykającej cywilizacji. I o tym właśnie jest „Walser”. O nieustannie traconej szansie na zmianę sposobu myślenia. O antysystemowej, idącej w poprzek, innej niż racjonalna komunikacji międzyludzkiej.
Indianie z pańskiego filmu przypominają hipisów. Żyją w komunie, są weganami, chodzą nago, nie są agresywni, popalają marihuanę i nie znają starości. O takim raju trudno dziś mówić bez ironii.
Plemię nazwaliśmy Kontehli. W rzeczywistości oczywiście nie istnieje. Tak samo jak język, którym się posługuje. Przypomina malajski, lecz został w całości stworzony przez Roberta Stillera. Razem ze współscenarzystą Grzegorzem Jankowiczem przyjęliśmy, że opowiadamy o wspólnocie idealnej.