Kultura

Zbrodnia i sława

„Czerwony pająk”: fabularny debiut Marcina Koszałki

Element manipulacji odgrywa kluczową rolę w pokazywanym w Karlowych Warach „Czerwonym pająku”. Element manipulacji odgrywa kluczową rolę w pokazywanym w Karlowych Warach „Czerwonym pająku”. Adam Golec / materiały prasowe
Marcina Koszałkę, naszego czołowego dokumentalistę, zawsze ciągnęło do mocnych tematów. W Karlowych Warach właśnie pokazano premierowo jego fabularny debiut, w którym podejmuje temat seryjnych zabójców z epoki PRL.
Zacierając granice między tym, co wyobrażone, zainscenizowane i rzeczywiste, Koszałka prowadzi wyrafinowaną grę.Adam Golec Zacierając granice między tym, co wyobrażone, zainscenizowane i rzeczywiste, Koszałka prowadzi wyrafinowaną grę.

Wybitnego operatora („Rewers”) i dokumentalistę do debiutu namówiła Małgorzata Szumowska. Początkowo nie czuł się na siłach. Potraktował to jako żart. – Koszałce robiło się za ciasno w dokumencie, kiedy podsunęłam mu tekst o seryjnym zabójcy, zapalił się – wspomina producentka Agnieszka Kurzydło. Razem ze scenarzystą Łukaszem M. Maciejewskim gruntownie przerobili tekst. Nie interesował ich kryminał retro w stylu „Zodiaka” czy „Siedem”. Chcieli wejść na wyższy stopień. Opowiedzieć o fascynacji złem, o tym, że aby być naprawdę złym, musisz zabić tego, kogo kochasz.

Koszałka nie uprawiał nigdy klasycznego dokumentu obserwacyjnego jak Karabasz, Kieślowski czy Łozińscy. Od początku pociągało go łączenie fabuły z dokumentalną prawdą. „Fabuły robi się dzisiaj często tak, żeby udawały dokument. Mnie ciekawi proces odwrotny: nadanie dokumentowi szlifu fabularnego, szlachetnej formy wizualnej” – deklarował w wywiadach. Już w debiutanckim „Takiego pięknego syna urodziłam” (1999 r.) starał się prowokować sytuacje, które zamierzał sfilmować. Drażnił swoją matkę, specjalnie wracał późno do domu, żeby szybciej uzyskać odpowiednią reakcję.

Głośne „Istnienie” (2007 r.) było już czystą kreacją, choć nie wszyscy to wtedy zauważyli (dziś powiedzielibyśmy, że to mockument). Krakowski aktor Jerzy Nowak zapisał w testamencie swoje ciało Akademii Medycznej. Zwłoki miały posłużyć studentom uczącym się anatomii za tzw. preparat formalinowy. Wielu widzów w to uwierzyło i odczytało intencje reżysera jako filmowy wampiryzm, skandaliczne nadużycie, niedopuszczalne żerowanie na cudzej śmierci. Nowak nie dystansował się od mistyfikacji. Udzielając wywiadów, zapewniał, że „gra tam siebie, ale nie swoją śmierć”, a do ciała ma stosunek obojętny. To tylko cielesna powłoka, a najważniejsza jest pamięć o człowieku. Zmarł dwa lata temu, nie spełniwszy filmowej obietnicy. Został pochowany w Alei Zasłużonych na cmentarzu Rakowickim.

Fascynacja zbrodnią

Element manipulacji odgrywa kluczową rolę również w pokazywanym w Karlowych Warach „Czerwonym pająku”. Thrillerze psychologicznym, do którego pierwszą przymiarką stał się dokument „Zabójca z lubieżności” (2012 r.) poświęcony dziwnej, niejasnej relacji dziennikarza śledczego i Joachima Knychały, słynnego wampira z Bytomia. Oba opisują zjawisko kultu zbrodniarzy, fascynacji tym, co zakazane i przez to podniecające.

„Czerwony pająk” inspirowany jest życiorysem Karola Kota – pierwszego i jedynego jak dotąd nastoletniego seryjnego zabójcy, który w latach 60. siał postrach na ulicach Krakowa. Krzysztof Kąkolewski opisywał go w reportażu „Antyczłowiek” jako miłego, uprzejmego maturzystę z technikum energetycznego, który nie używał brzydkich wyrazów, nie był złośliwy, nie wywyższał się, nie robił nikomu przykrości, a ludzi uśmiercał dla przyjemności. Udowodniono mu dwa zabójstwa i dziesięć ciężkich okaleczeń. Skazany na karę śmierci, z dumą porównywał się do wyrafinowanego artysty tworzącego dzieła. Bał się zostać rzemieślnikiem śmierci, powtarzającym ten sam chwyt: „artysta” tworzy tylko niepowtarzalne dzieła. „Prawo mnie nie obchodzi, bo ja stwarzam dla siebie właściwe normy – tłumaczył na przesłuchaniach. – Zabójstwo dla przyjemności nie powinno być karane; automatycznie nie jest przestępstwem tak jak jest nim morderstwo dla rabunku. Przestępstwa to kradzież, pijaństwo, prostytucja. Ja nie jestem przestępcą, jestem tylko zabójcą”.

Tę ekstremalną podróż w głąb szaleństwa uzurpującego sobie prawo do przekraczania i niszczenia wszelkich świętości Koszałka zamienia w perwersyjną, laboratoryjną analizę głupoty młodego chłopaka zafascynowanego mroczną osobowością Kota. Zimny, precyzyjnie skonstruowany film mówi o pragnieniu bycia masowym mordercą. Rozwija temat inspiracji złem w celu – jak sugeruje reżyser – zapewnienia sobie nieśmiertelności i sławy.

Bohater „Czerwonego pająka” nie popełnia żadnego przestępstwa. To utalentowany skoczek do wody trenujący w klubie wojskowym, przygotowujący się do egzaminów na Akademię Medyczną. Chodzi za mordercą, śledzi go, w końcu podszywa się pod swego idola. Kradnie zbrodnie, których sam nie popełnił. Prawdziwym mordercą jest Lucjan Staniak (Adam Woronowicz) aresztowany i skazany za zabójstwo 20 kobiet, figurujący jako jedyny seryjny zabójca z Polski w naukowym opracowaniu „The Encyclopedia of Serial Killers” Michaela Newtona. Sęk w tym, że Staniak nigdy nie istniał. Jego biografia została spreparowana, jest tworem zbiorowej wyobraźni fanów kryminalnych sensacji.

Zacierając granice między tym, co wyobrażone, zainscenizowane i rzeczywiste, Koszałka prowadzi wyrafinowaną grę. Nie wiadomo, co jest naiwnością, jakby groteskową fantazją niedorozwiniętego psychicznie bohatera granego przez Filipa Pławiaka, a co obsesją samego reżysera.

Obrazy z przeszłości

Reżyser bawi się, mnoży lustrzane odbicia, ale ani na moment nie zmienia poważnej tonacji. W „Czerwonym pająku” obudzone zostają te same demony co w „Śmierci z ludzką twarzą”, pojawiają się wystylizowane, znajome plenery i kadry z „Zabójcy z lubieżności”, w jednej z epizodycznych ról widzimy alpinistę Piotra Korczaka, guru Koszałki, któremu poświęcony był dokument „Deklaracja nieśmiertelności”. Tropów, odniesień do wcześniejszej twórczości jest znacznie więcej. Nie przeszkadzają w odbiorze, świetnie się komponują z fabularną narracją. A przy okazji kolejny raz zmuszają do zastanowienia się nad źródłami patologii.

Nie mówię, że to jest ukoronowanie mojej drogi – dystansuje się reżyser. – Ale jako 40-letni twórca chciałem tu zebrać jak najwięcej swoich doświadczeń. Operatorskich, dokumentalnych, reżyserskich. I albo ten statek kosmiczny złożony z kilku elementów się wywróci, albo zacznie pracować jako jeden organizm. Bardzo mi pomógł Paweł Pawlikowski. W „Idzie” udowodnił, że siłą jest obraz. Nie musi być tak, że każda scena masakruje psychicznie widza. Ważna też jest cisza, spojrzenie i to, co się dzieje pod spodem.

Podobnie jak w „Białej wstążce” Hanekego Koszałka nie narzuca autorskiej interpretacji. Wszystko pozostawia w sferze domysłów. Czy człowiek rodzi się i umiera z piętnem Kaina? Co go jest w stanie zmienić? Czasami na podstawie jednego ujęcia albo rzuconego niby od niechcenia słowa widz musi odtworzyć skomplikowaną przeszłość, samodzielnie rozszyfrować psychologiczny kod. Winę za skazę ponosi surowe wychowanie, brak miłości, wyobcowany ojciec, oziębła matka niewpuszczająca męża do sypialni? Rozbudzona ambicja, chęć wyróżniania się na tle peerelowskiej szarzyzny?

W pierwszych recenzjach, które ukazały się w czeskiej prasie (bardzo pochlebnych), akcent został położony właśnie na środowisko, przygnębiający, depresyjny komunizm z jego tandetą, hipokryzją, duchową pustką, wyzwalający w człowieku najgorsze instynkty – ukazany w filmie wyjątkowo sugestywnie. – Strasznie się bałem, że ten film nie wyjdzie – wyznaje Koszałka. – „Czerwony pająk” miał udowodnić, że jednak coś potrafię. Gdzieś z tyłu głowy, jakby zza grobu mojej matki słyszałem jej głos, która w „Takiego pięknego syna urodziłam” powtarzała, że jestem zerem, idiotą, nikim, że nic nie znaczę i nic nie umiem. Myślałem nawet, że popełniam artystyczne samobójstwo, a ja tym filmem walczyłem o życie. I teraz czuję, że to moja matka umarła, a razem z nią wszystko, co stworzyła we mnie.

Polityka 29.2015 (3018) z dnia 14.07.2015; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Zbrodnia i sława"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną