– Wiesz – wzdycha, niemrawo ruszając widelcem w sałatce – wiedziałam, że to koniec. Bo oni mi kazali mówić: Ja i wszystko, co dla mnie najważniejsze. No i musiałam to mówić taka uchachana. A ja sobie od razu wyobrażam to, co dla mnie najważniejsze, czyli jeden związek, drugi, śpiew, dzieciństwo, no i od razu robię się poważna. Bo jak najważniejsze, to najważniejsze, a nie jakieś śmichy-chichy. Potakujemy, ruszając widelcami w naszych sałatkach, wiemy bowiem, że sprawa jest z góry skazana na niepowodzenie. Przyjdzie taka, co nie będzie hamletyzować.
Codziennie parę razy podchodzę do lustra w łazience i, patrząc na leżącą na półeczce tubkę pasty, myję zęby. Codziennie myślę sobie, że chciałbym napisać o tym, co widzę, o tym trojgu szczęśliwych ludzi: kobiecie, mężczyźnie i dziecku, wspaniałej promocji heteroseksualizmu, prokreacji i środków antypróchnicznych w jednym – pod wspólnym hasłem „Cavity Protection: Stronger, Whiter Teeth, Fresher Breath. Ochrona przed próchnicą, mocniejsze, bielsze zęby, świeższy oddech”. Każdy przymiotnik w stopniu wyższym, każde z trojga uśmiecha się promiennie, promienniej, olśniewająco białymi, bielszymi zębami, wszyscy są ładni, ładniejsi, owłosieni obficie, obficiej, jakby pasta nie tylko zwalczała próchnicę, ale i wpływała na porost włosów, a może i układała fryzury. Zwycięzcy specjalnego castingu czy raczej po prostu znalezieni w agencji modeli w folderze „Zęby” (są takie foldery; modele i modelki pokazujący tylko zęby, tylko kostki u nóg, tylko dłonie; ktoś to przegląda, zgryz za zgryzem; jest taki świat, jest świat modelingu dłoni i modelingu samych brzuchów) zeszli się oto pierwszy raz w życiu, by odegrać szczęśliwą rodzinę: mężczyznę, który zapłodnił, kobietę, która porodziła, i męskiego dziedzica, owoc ich lędźwi i żywota.