Kultura

Chcemy arcydzieł, jest kłopot

Odchodząca dyrektor PISF o zmianach w polskiej kinematografii

Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Marek Wiśniewski/Puls Biznesu / Forum
Rozmowa z Agnieszką Odorowicz, od 10 lat dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
„Na Pokłosie polska publiczność zareagowała merytoryczną i gorącą dyskusją”.MONOLITH FILMS/materiały prasowe „Na Pokłosie polska publiczność zareagowała merytoryczną i gorącą dyskusją”.
„Wsparcie Instytutu otrzymywały filmy kontrowersyjne, realizowane przez twórców o różnym światopoglądzie”. Kadr z filmu „Ida”.materiały prasowe „Wsparcie Instytutu otrzymywały filmy kontrowersyjne, realizowane przez twórców o różnym światopoglądzie”. Kadr z filmu „Ida”.

POLITYKA: – Polskie kino znów jest na fali. Rośnie frekwencja. Podnosi się jakość. Mamy Oscara. To zasługa kierowanego przez panią od 10 lat PISF?
Agnieszka Odorowicz: – To przede wszystkim zasługa twórców. Najpierw musi być dobry film, ale oczywiście sztuką jest też skutecznie go wypromować. Na sukces polskiej kinematografii pracuje wiele różnych środowisk, w tym dystrybutorzy, kina i recenzenci filmowi. Last but not least nasz Instytut.

Co uważa pani za swoje największe osiągnięcie?
To, że z sukcesem zmieniła się polska kinematografia. Zdemokratyzowaliśmy rynek producencki – powstało ponad 140 firm, zadebiutowały nowe pokolenia twórców. Udało się przekonać prywatnych przedsiębiorców, którzy finansują z daniny publicznej polskie kino, że warto ponosić ten ciężar i inwestować w kreatywność. Przypomnę, że 10 lat temu, kiedy ustawa została uchwalona, protestowały firmy, które miały ponosić dodatkowy ciężar podatkowy, protestowała też część polityków. 2005 to był rok wyborczy, więc niektórzy zapowiadali, że zaraz po zmianie władzy ustawa zostanie zniesiona albo co najmniej znowelizowana. Szczęśliwie tak się nie stało, choć podejmowano liczne inicjatywy legislacyjne, aby na powrót uzależnić kinematografię od budżetu państwa. Posłowie nie poddali się tym naciskom i jestem im za to wdzięczna. A w 2013 r. ci sami przedsiębiorcy, którzy składają się na budżet kinematografii, przyznali mi statuetkę menedżera roku. Kwintesencją zaufania dla mnie i dla instytucji, którą prowadzę, jest jednak pozytywny wynik kontroli dziesięcioletniej działalności PISF przez NIK.

Można powiedzieć, że prowadzi pani politykę kulturalną? A jeśli tak, to jaką?
Jednym z zadań Instytutu jest inspirowanie twórców szczególnymi tematami i różnorodnymi formami filmowymi. Bez udziału PISF nie powstałoby tyle oczekiwanych filmów historycznych – zarówno fabularnych, jak i dokumentalnych. Uważam, że nie odrodziłaby się także tradycja filmów animowanych dla dzieci. Nie wszystkie oczywiście się udały, ale i tak obejrzały je miliony widzów. Nie mniej ważnym zadaniem jest stanie na straży wolności twórczej filmowców. Wsparcie Instytutu otrzymywały filmy kontrowersyjne, realizowane przez twórców o różnym światopoglądzie.

W tej sprawie głosy są podzielone. Pewnych tematów, niezwykłych życiorysów, jak rotmistrza Pileckiego, nie udało się przenieść na ekran. Inne projekty, jak „Pokłosie”, długo blokowano. Film o Sendlerowej zrobili za nas Amerykanie.
Film o Irenie Sendlerowej otrzymał nasze wsparcie. Może i nie był najwyższej rangi artystycznej, ale w rezultacie obejrzało go w telewizji ponad 18 mln Amerykanów. „Pokłosie” powstało i polska publiczność zareagowała merytoryczną i gorącą dyskusją. To dzięki nam powstały filmy o wojnie polsko-bolszewickiej, powstaniach wielkopolskim i warszawskim, mogliśmy zobaczyć też takie filmy, jak „Generał Nil”, „80 milionów”, „Katyń”, „Popiełuszko...”, „Wałęsa” i „Obława”. Nawet jeśli nie wszystkie były doskonałe, to widzowie głosowali, kupując bilety. A że nie wszystkie spełniły oczekiwania polityczne, nie jest winą Instytutu. Również nie wszystkie filmy podejmowane przez prawicowych producentów kończą się sukcesami. Przykład: dramat Jerzego Zalewskiego „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać” o Mieczysławie Dziemieszkiewiczu. Film został dofinansowany, zrealizowany, ale pojawiły się problemy prawne – pretensje zgłosiły rodziny żołnierzy wyklętych, które nie zgadzają się na ich wizerunek przedstawiony w filmie. Kino rocznicowe często po prostu nie jest udane. Oczekujemy arcydzieł, a potem jest kłopot. Mam nadzieję, że amerykański film o rotmistrzu Pileckim, którego produkcję zainicjowaliśmy i wspieramy, spełni nasze oczekiwania i będzie oglądany na całym świecie.

Może nie byłoby ataków prawicy na domniemaną antypolskość „Idy” i „Pokłosia”, gdyby równolegle powstało duże widowisko o Karskim?
Nigdy nie trafił do PISF dobry scenariusz filmu o nim. Pamiętam, że mieliśmy dobry scenariusz Juliusza Machulskiego o Janie Nowaku-Jeziorańskim, ale realizacja miała kosztować kilkadziesiąt milionów i producentowi nie udało się zebrać potrzebnych funduszy. Przypomnę, że parę lat temu ogłosiliśmy konkurs na scenariusz o powstaniu warszawskim. Napłynęły 63 propozycje. Na żadną nie było nas stać, ponieważ PISF nie był w stanie ich samodzielnie sfinansować, a inne instytucje ani sponsorzy nie wyrazili wtedy zainteresowania. „Miasto 44” powstało tylko dzięki uporowi producenta, który po wielu latach zdołał w końcu domknąć budżet, i temu, że mimo obaw ekspertów zdecydowałam o jego dofinansowaniu kwotą aż 6 mln zł. Ostatni przykład to film „Karbala” o obronie ratusza przez polskich żołnierzy w Iraku, do którego mimo trudności ze skompletowaniem budżetu szczęśliwie zamykane są już zdjęcia.

Środowiska prawicowe uważają, że „Smoleńsk” Antoniego Krauzego potraktowano niesprawiedliwie.
Eksperci oceniający ten projekt zwrócili uwagę na słabości dramaturgiczne scenariusza. Formalnie mógł on być jeszcze raz złożony po poprawkach, ale do tego potrzeba było woli scenarzysty, reżysera i producenta. Z prasy dowiedziałam się, że producent postanowił sfinansować produkcję ze środków prywatnych pochodzących ze zbiórki publicznej i zdążyć z ukończeniem filmu do jesieni tego roku. Powstawały i będą powstawać filmy bez środków PISF. Tak powinno być i trzeba to doceniać. Nawet te czysto komercyjne, obliczone na zysk i zainteresowanie masowej publiczności. Przypomnę, że np. „Służby specjalne”, „Układ zamknięty” czy „Listy do M.” powstały bez wsparcia Instytutu, publiczność je doceniła, a producenci nie tylko byli zadowoleni ze strony artystycznej, ale i z dochodów z dystrybucji.

Jaką kinematografię budujemy: producencką czy reżyserską?
Dziesięć lat temu byłam zwolenniczką tworzenia kinematografii producenckiej. Pod wpływem swoich doświadczeń jako widza, ale też urzędnika patrzącego od środka na rozwój rynku, zmieniłam nastawienie. Od paru lat uważam, że siłą polskiej kinematografii jest kino autorskie, oparte na silnych indywidualnościach reżyserów. Film o rzezi wołyńskiej bez Wojtka Smarzowskiego, realizowany w systemie producenckim, raczej nie miałby szans na finansowanie. Pieniądze z PISF, jak i prywatnych źródeł, wspierają projekty firmowane niemal zawsze nazwiskiem reżysera, a nie producenta. Na moją opinię o systemie mają też wpływ złe praktyki pomiędzy producentami a reżyserami oraz producentami a dystrybutorami.

Co ma pani na myśli?
Niepokoi mnie na przykład spadający przychód, liczony od ceny biletów kinowych przekazywanych producentom przez dystrybutorów. Powstała dziwna praktyka, w której głównymi podmiotami czerpiącymi zyski nie są ani reżyserzy, ani nawet producenci filmów, ale podmioty prowadzące kina i dystrybutorzy. Czyli ci, którzy nie ponoszą ryzyka – ani artystycznego, ani inwestycyjnego. Moim zdaniem należy przywrócić równowagę. Przez ostatnie dwa lata próbowałam doprowadzić do spisania kodeksu dobrych praktyk dla rynku dystrybucji filmowej. Po to aby różne środowiska filmowe mogły postępować z korzyścią dla siebie, ale uczciwie. Niestety, PISF nie jest regulatorem, nie mamy ustawowych uprawnień i wciąż obowiązuje zasada dowolności zawierania umów, która w praktyce często jest nadużywana i obraca się na niekorzyść twórców i producenta.

PISF jest poddawany ogromnej presji, przede wszystkim ze strony środowiska. Na ile wiązało to pani ręce?
PISF tylko w niewielkim procencie zawiaduje państwowymi pieniędzmi. Chciałabym to podkreślić. W ponad 80 proc. nasz budżet pochodzi od przedsiębiorców. Płatnicy ci zasiadają w Radzie PISF i dyskusja, na co przeznaczana jest ich danina, zawsze toczy się z ich udziałem. W przeszłości były np. postulaty, by Instytut wydzielił środki na wspieranie filmów komercyjnych. Program trwał dwa lata i dofinansowanie było przyznawane na zasadzie pożyczki zwrotnej, nie dotacji. Z tego programu np. skorzystał Cezary Pazura, producent „Weekendu”. Na dalszą metę jednak program pożyczek nie sprawdził się i wspólnie z Radą PISF zrezygnowaliśmy ze wspierania kina nastawionego jedynie na zysk.

Piętą achillesową polskiego przemysłu filmowego jest brak ulg podatkowych i nieumiejętność zawiązywania międzynarodowych koprodukcji. Co PISF w tej kwestii zrobił?
Próbowaliśmy od 2006 r. – już wtedy przygotowaliśmy wspólnie z Wyższą Szkołą Biznesu w Nowym Sączu raport opisujący ten problem i wskazujący na konkretne korzyści dla budżetu państwa z wprowadzenia ulg dla przemysłu audiowizualnego. Kolejni ministrowie finansów nie chcieli jednak nawet dyskutować na ten temat. Ale nie odpuszczamy. Z naszej inicjatywy PwC w tym roku przygotowało raporty na temat skuteczności systemu ulg i zachęt podatkowych przyjętych w krajach europejskich i pozaeuropejskich oraz analizę potencjalnych korzyści dla Polski. Wypracowaliśmy wspólnie rekomendacje dla decydentów, biorąc pod uwagę reguły polskiego systemu fiskalnego. Jednym zdaniem, przygotowaliśmy odpowiedź, co zrobić, by skutecznie wspierać przemysł kreatywny i wyrównać konkurencję między Polską a innymi krajami europejskimi w globalnym przecież sektorze audiowizualnym.

Tymczasem zamykane są kolejne wytwórnie. Najpierw nieudany eksperyment Rybczyńskiego we Wrocławiu, potem zbankrutowała krakowska Alvernia. Nie można było im pomóc?
Wrocławia oceniać się nie podejmuję. Centrum Technologii Audiowizualnych (CeTA) miało być projektem badawczo-edukacyjnym z pogranicza nauki, technologii i wizjonerstwa. Od początku obarczonym olbrzymim ryzykiem. Natomiast Alvernia została stworzona z myślą o przyciągnięciu dużych, głównie amerykańskich zleceń. Inwestycje poszły w niezwykle kosztowny sprzęt, który nie zwróciłby się z tylko krajowych usług. Chyba że wszystkie byłyby tam wykonywane. A to przecież niemożliwe. Nie wiem, dlaczego przez tyle lat Alvernia nie prowadziła żadnej produkcji polskiej, z wyjątkiem ostatnio zrealizowanego „Disco polo”, a niemal wszystkie filmy polskie, które są wymieniane przez właściciela w prasie i internecie, m.in. „Bogowie” czy „Śluby panieńskie”, zostały wyprodukowane przez innych producentów – zresztą ze wsparciem PISF.

Jaki wpływ na kondycję kina ma zmiana technologiczna i nowe sposoby oglądania filmu, m.in. dzięki ściągniętym z internetu plikom? Co z piractwem?
Piractwo to olbrzymie wyzwanie i w jego ocenie różnimy się z autorami raportu „Obiegi kultury”, poświęconego nieformalnym formom uczestnictwa w kulturze. Jeśli ktoś pobierze film, na który nie ma czasu pójść do kina lub za który nie chce zapłacić, to już go nigdy w kinie nie obejrzy.

Wiele osób twierdzi, że robi tak dlatego, bo nie ma w Polsce legalnej alternatywy. Z badań PISF też wynika, że Polacy są gotowi płacić za legalne treści.
To prawda, problem tkwi w strukturze i sposobach działania rynku filmowego i tzw. oknach dystrybucyjnych: filmy najpierw trafiają do kin, potem do innych form dystrybucji, jak np. DVD i płatne kanały telewizji. Kiniarze mają przychody jedynie ze sprzedanych biletów, dlatego bronią okien i pierwszeństwa dystrybucji kinowej, jednak z punktu widzenia producentów taka polityka nakręca piractwo. Jestem przeciwniczką sztywnych okien, można wypracować takie modele dystrybucji, które zapewnią lepszy legalny dostęp do filmów i większe przychody producentom. Z ekonomicznego punktu widzenia nie ma sensu, kiedy na promocje wydawane są setki tysięcy złotych, a film po dwutygodniowej obecności na ekranach kinowych na kilka miesięcy znika z legalnej oferty. Gdy przedstawiłam producentom i kiniarzom wyniki naszych badań, mówiących o gotowości polskich widzów do płacenia za filmy w internecie, z propozycją nowych modeli biznesowych, wybuchła zażarta dyskusja z trzaskaniem drzwiami i wychodzeniem. A ja chciałam ich tylko przekonać do analizy utraconych przychodów i być może do eksperymentu, np. pilotażu nowoczesnej dystrybucji jednego filmu atrakcyjnego dla młodej widowni. Na razie nic z tego nie wyszło, ale nie poddaliśmy się i próbujemy dalej.

Kiedy nastąpi zmiana w polityce dystrybucyjnej?
Bardzo szybko, tylko że będzie to już model narzucony globalnie, bo wydaje się, że sami nie jesteśmy gotowi spróbować. Podobnie było z cyfryzacją kin: branża mówiła, że nic się nie zmieni, że lepiej poczekać. Myśmy w PISF podeszli do sprawy misyjnie: zdawaliśmy sobie sprawę, że bez modernizacji małe kina upadną, bo nikt nie będzie już dystrybuował filmów na taśmie 35 mm. Okazało się, że w niektórych przypadkach zwrot poczynionej przez nas inwestycji osiągnął 1500 proc., wyłożone na proces cyfryzacji pieniądze już do nas wróciły, a małe kina tworzą razem ponad 20 proc. rynku. To jest potęga! Niestety, problemem jest typowy dla Polski brak zdolności do porozumienia. Każdy chce działać sam, co ma swoją wymierną cenę.

Zaangażowała się pani w ruch społeczny Obywatele Kultury, który doprowadził do podpisania przez rząd Paktu dla Kultury. Czy ruch i Pakt mogą być platformą do szukania rozwiązań systemowych?
To bardzo dobra platforma, warto wiedzieć, że właśnie w wyniku działań Obywateli Kultury powstał Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. To jest właśnie projekt systemowy. Walki z wykluczeniem nie da się prowadzić za pomocą jednorazowych akcji. Za chwilę, w czwartą rocznicę podpisania Paktu, minister kultury ogłosi wypracowany wspólnie z Obywatelami... wieloletni program wspierania edukacji kulturalnej. Warto przy tym pamiętać, że nawet wyłączenie z różnych form aktywnego uczestnictwa (jakim jest kino chociażby) nie musi oznaczać braku dostępu do kultury. Prawie każdy ma dzisiaj możliwość uczestniczenia w kulturze poprzez internet i dlatego tak ważna jest jej obecność w sieci.

Z badań wynika, że najpowszechniejsze wzory praktyk kulturowych Polaków to udział w festynach i oglądanie telewizji.
I to właśnie określa wyzwanie, przed którym stoją media publiczne, a szczególnie Telewizja Polska – współfinansowana ustawowo przez obywateli. To powinno być najskuteczniejsze i stosunkowo niedrogie w przeliczeniu na liczbę odbiorców źródło treści wysokiej jakości. I świetne narzędzie edukacji. Nie mówiąc o wspieraniu rozwoju kapitału społecznego.

Nie pamiętam jednak, żeby kiedykolwiek, poza ogólnikami, w ustawie sformułowana została misja telewizji publicznej. Jeśli ludzie mają płacić abonament lub opłatę audiowizualną, muszą mieć przekonanie, że warto to robić. Coraz większa liczba, zwłaszcza młodych, odwraca się od telewizji, która ich zdaniem nie oferuje nic więcej, czego nie byłoby w internecie.

À propos młodych odbiorców, czy doświadczenie PISF można by wykorzystać do rozwoju innych branż, np. gier komputerowych?
Myślę, że w przyszłości można by się zastanowić nad rozszerzeniem działania PISF na cały sektor audiowizualny. Widać coraz silniejsze związki między filmem a grami, obie sfery wzajemnie się napędzają. Musielibyśmy jednak rozszerzyć wówczas źródła finansowania o firmy rynku telekomunikacyjnego i internetowego.

Czy taka zmiana misji PISF jest realna?
Jak najbardziej i myślę, że wcześniej czy później do niej dojdzie – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po dekadzie funkcjonowania ustawy o kinematografii dokonać jej rewizji i dostosowania do zmieniających się czasów i warunków technologicznych. Inicjatywa należeć będzie do nowego dyrektora i zależeć od woli politycznej.

Sformułowała pani zadania dla swego następcy. Kto nim będzie?
Nie wiem, wskaże go pani minister kultury na podstawie werdyktu komisji konkursowej.

rozmawiali Janusz Wróblewski i Edwin Bendyk

***

Jak działa PISF?

PISF dysponuje ok. 160 mln zł rocznie. Pieniądze te nie pochodzą z budżetu państwa. Na mocy art. 19 ustawy o kinematografii budżet PISF tworzy danina publiczna pobierana od dystrybutorów, właścicieli kin, Telewizji Publicznej oraz telewizji kablowych i satelitarnych (1,5 proc. ich dochodu). 11 przedstawicieli tych gremiów zasiada w Radzie PISF i nadzoruje działalność Instytutu. Środki są przeznaczane nie tylko na wspieranie produkcji filmów fabularnych, ale na całość działań umożliwiających funkcjonowanie przemysłu filmowego w Polsce. W tym m.in. na cyfryzację kin, promocję zagraniczną, edukację, upowszechnianie kultury, festiwale, twórczość dokumentalną i animację. Projekty filmowe dofinansowane są od bardzo wczesnego etapu. Reżyserzy, filmoznawcy, scenarzyści, wchodzący w skład systemu eksperckiego, oceniają pomysł i decydują o przyznaniu dotacji. Swoich rad udziela dodatkowo dział literacki PISF. Ostateczny głos należy do dyrektora. Agnieszka Odorowicz po 10 latach kończy właśnie swoją misję pierwszej dyrektorki PISF i kandyduje w konkursie na stanowisko prezesa TVP.

Polityka 20.2015 (3009) z dnia 12.05.2015; Kultura; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Chcemy arcydzieł, jest kłopot"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama