Wysyłaliśmy nuty do Polski
Muzyczne pasje twórcy The Academy of St. Martin in the Fields
Dorota Szwarcman: – Krakowska Akademia Muzyczna przyznała panu doktorat honoris causa. Podobno to była pierwsza taka uroczystość w pana życiu?
Sir Neville Marriner: – Pierwsza. Zwykle przesyłano mi odznaczenia pocztą. Ambasada Francji zawiadomiła mnie kiedyś w ten sposób, że otrzymałem Legię Honorową.
Poprowadził pan też orkiestrę Akademii Muzycznej w utworach Michaela Tippetta i Georges’a Bizeta. Lubi pan pracować z młodymi ludźmi?
Bardzo! Te dzieciaki są jeszcze wolne, niezepsute nawykami zawodowymi. Kiedy pracuję z Boston Symphony Orchestra czy Cleveland Symphony Orchestra, muzycy siedzą tak (garbi się), a ci młodzi siedzą tak (prostuje się).
Widziałam próbę; chwilami odnosiło się wrażenie, że ma pan więcej energii niż oni.
Naprawdę? To chyba dlatego, że czerpiemy energię od siebie nawzajem.
Trudno uwierzyć, że pana życie zawodowe rozpoczęło się przed drugą wojną światową.
Dokładnie to było tak, że poszedłem na studia do Royal College of Music w 1939 r. Kiedy nadeszła wojna, w Londynie oczywiście rzadziej odbywały się duże wydarzenia muzyczne, ale parę orkiestr przetrwało i zostałem zobowiązany do grania w London Symphony Orchestra, ponieważ większość jej muzyków poszła do wojska i my, studenci, zastępowaliśmy ich. Pod batutą Henry’ego Wooda, twórcy Promsów, dawaliśmy koncerty, które trwały i po cztery godziny, a przed każdym była tylko jedna próba. Na próbach graliśmy tylko początek każdego utworu, a po ośmiu taktach dyrygent mówił: dziękuję bardzo, proszę o następny. Kiedyś, gdy grał z nami pianista Benno Moiseiwitsch, został zapytany na próbie tylko o to, jaką gra kadencję. Aż do koncertu nie wykonywaliśmy utworu w całości.