Każdy czarny to gwiazda. Takim stwierdzeniem, wyciętym ze starego jamajskiego hitu, rozpoczyna się nowy, popularny i zbierający świetne recenzje album Kendricka Lamara „To Pimp a Butterfly”. Słowno-muzyczna opowieść o dzisiejszej Ameryce, która wielbi czarnoskóre gwiazdy (tytułowe „motyle”), ale nie potrafi z podobnym zainteresowaniem podchodzić do losu zwykłych Afroamerykanów (ci w tekstach występują jako „poczwarki”).
Odnosząca się w tytule do książki „Zabić drozda” – oryg. „To Kill a Mockbird” – płyta Lamara jest jedną wielką przenośnią dotyczącą problemów rasowych. To concept album w duchu tych wielkich płyt, jakie przyniosła ta formuła, kształtowana niegdyś przez wielkie płyty Beatlesów czy Pink Floyd, ale i funkowe płyty Parliament. Prasa światowa mówi już o „efekcie motyla”, bo reakcje mają nienotowaną wcześniej skalę. Utwory Lamara z nowej płyty w dniu premiery odsłuchano w streamingu 9,6 mln razy w jednym tylko serwisie Spotify, a następnego dnia muzyk pobił własny rekord, notując 9,8 mln odsłuchów. Album trafił na szczyty list bestsellerów w całym świecie anglosaskim. Wszędzie tam, gdzie szybko zrozumiano teksty 27-letniego rapera.
Najmłodsza wielka gwiazda czarnej Ameryki to chłopak z kalifornijskiego Compton, w którym przez lata dominowali Afroamerykanie. To ósme najniebezpieczniejsze miasto w USA w rankingu FBI, siedziba słynnych gangów, ale też kolebka gangsta rapu i ważny ośrodek dla hip-hopu w ogóle. W tekstach Lamara całe Compton to po prostu „kokon” – symbol miejsca, z którego czarni mogą wyjść co najwyżej jako gwiazdorskie „motyle”.