Kultura

Wojna ma męskie gacie

Władimir Władimirowicz nie musi nas najeżdżać. On już tu jest.

Siedzi nam w głowach. W naszych myślach i słowach. Można go spotkać na Wiejskiej i pod oknami wielu redakcji. Przechadza się z wybudzonym „janionowskim” wampirem, licytując cenę patriotyzmu nad Wisłą.

Władimir Władimirowicz to przede wszystkim konstrukt mentalny. Zielone ludziki są niepotrzebne, by włos się jeżył na głowie. Tańczymy... Władimir Władimirowicz gra... Bo z jakąż łatwością, nie pierwszy i chyba nie ostatni raz, sięgamy po militarystyczne zaklęcia i używamy konfrontacyjnych narracji, które w skrócie można nazwać maczoseplenieniem. Czy to przypadek, że „Ida” Pawlikowskiego uchodzi za antypolską propagandówkę? Że „Lalka” Prusa w myśl najnowszych ustaleń Jana Polkowskiego okazuje się „pamfletem na polskość”? Że publicysta „Rzeczpospolitej” Dominik Zdort w upiorny sposób pochyla się nad tekstem Georga Friedmana i – mówiąc eufemistycznie – uruchamia „deportacyjne” sugestie względem… polskich Tatarów? Jednym słowem: zgroza. Graj dalej, Władimirze Władimirowiczu, graj.

Ktoś powie: „Co on bredzi, gdzie Krym, gdzie Rzym?”. No, właśnie, nomen omem. Nie trzeba znać Wittgensteina, Bachtina, van Dijka, żeby wiedzieć, że oprócz tego, co mówię, równie ważne jest to, w jakim się wypowiadam kontekście. A kontekst jest taki, że ostatnio tłoczno od mundurów, epoletów, szarży. To niby zrozumiałe, zważywszy na Ukrainę. Wojskowy wąs zaczyna rządzić, zaś na maszcie narodowej sprawy łopoce flaga wojennego narzecza: konflikt, konfrontacja, kontrofensywa. Manewry, zbrojenie, przysposobienie. Gwardia narodowa, pobór, obrona cywilna i przeciwlotnicza. Aż sam zaczynam rozglądać się za jakimś samopałem, niewiele brakuje, żebym zanucił: „hej, ułani, ułani, malowane dzieci”.

Polityka 13.2015 (3002) z dnia 24.03.2015; Kultura; s. 87
Reklama