Kultura

Między fotokłamstwem a artystyczną kreacją

Photoshop ma 25 lat. Jak zmienił nasze życie?

...i po Photoshopie. ...i po Photoshopie. Helena Rubinstein / East News
„Photoshopowi” właśnie stuknęło ćwierćwiecze. Przez ten czas program ten, jak żaden inny, znacząco wpłynął na kulturę, styl życia, a nawet zdrowie wielu z nas.
Flickr CC by 2.0
Demi Moore przed...Jim Spellman/Getty Images/FPM Demi Moore przed...

Pierwsze skojarzenie, gdy słyszymy „Photoshop”? Kto pomyślał: najpopularniejszy program do obróbki grafiki rastrowej? Można śmiało stawiać euro przeciw rublom, że większości z nas w pierwszej kolejności przychodzą do głowy te wszystkie cudmodelki z okładek - magicznie wyszczuplone, odpryszczone, pozbawione cellulitu, za to z nienaturalnie wydłużonymi nogami i szyjami. Jakby spadły na Ziemię w desancie z Wenus, bo przecież na naszej planecie takich zjawiskowych półbogiń, o nieprzewidzianych przez matkę naturę proporcjach, raczej się nie spotyka.

Czasami, gdy grafikowi tworzącemu te iluzje na komputerze omsknie się ręka lub zanadto dokucza kac, może się okazać, że księżniczka z Wenus nie ma łokcia lub pępka, ale za to ma sześciopalczastą dłoń. Widzieliśmy takich wpadek wystarczająco wiele, by mieć świadomość, jak mało wiarygodne są „zdjęcia” pięknych kobiet z reklam i kolorowych magazynów. A jednak kolejne wpadki obnażone w internecie wciąż postrzegamy naiwnie jako małe sensacje.

Justinowi Bieberowi powiększono na fotkach mięśnie i wypukłość gatek opinających krocze (sic!). Gdy wyciekły niepodretuszowane zdjęcia Beyoncé dla L'Oréal, okazało się – kto by pomyślał – że też, jak każda kobieta w jej wieku, ma zmarszczki tu i tam, a jej cera nie wygląda gładko jak płatki dopiero co rozkwitłej o poranku róży. Cindy Crawford z kolei, jak dowodzi sesja dla „Marie Claire”, ma zwiotczały brzuch. No po prostu cały świat jest w szoku i dotąd nie może się po tych odkryciach pozbierać.

Wyfotoszopowani

Możemy ironizować z manipulacji, jakich dokonują wyrobnicy „Photoshopa” na zlecenie redakcji, producentów kosmetyków czy agencji reklamowych, ale konsekwencje lansowania nieistniejących standardów urody są poważne. Ikony podretuszowanych celebrytów i innych osób, które odniosły odnotowany medialnie sukces, stają się nowym punktem odniesienia przy ocenie urody i prezencji zarówno nas samych, jak i innych, na przykład życiowych partnerów.

Skala, nienaturalnie rozszerzona poza granicę wytyczoną przez biologię, zniekształca obraz rzeczywistości. Kobiety wpadają w kompleksy, bo nie są „dostatecznie piękne”. Nie mają tak długich i szczupłych nóg, wiotkich, aksamitnych dłoni i łabędzich szyi jak zjawy z billboardów, nie patrzą też uwodzicielsko na mężczyzn równie wielkimi jak one oczami, o perfekcyjnie nienaturalnym kolorze tęczówki.

Ogłupieni wizualnym praniem mózgu mężczyźni nierzadko utwierdzają kobiety w kompleksach i sami sugerują operacje plastyczne lub dietę. Zanim efekty obróbki „Photoshopem” stały się nową normą w komunikacji masowej, bulimia, anoreksja i wynikające z niskiej samooceny problemy psychiczne kobiet, nierzadko tragiczne w skutkach, nie były zjawiskami masowym. Dziś są poważnym problemem społecznym, traktowanym jako zagrożenie dla zdrowia nie mniej groźne niż alkohol czy papierosy.

„Photoshop” stał się przez te lata synonimem wizualnego kłamstwa, nazwa ta przeniknęła nawet do języka potocznego jako określenie fałszywego, upiększonego wizerunku. „Wyfotoszopowana”, „uroda z fotoszopa” to terminy powszechnie zrozumiałe także dla osób, który z tym programem komputerowym nigdy nie miały do czynienia. Świadomość krzywdy, jaką wyrządza nam wszystkim nadużywanie technik retuszu zdjęć w opisanych powyżej sytuacjach, staje się na szczęście coraz bardziej powszechna. I widzimy już pierwsze oznaki społecznego buntu.

Tacy jesteśmy naprawdę

Producenci bielizny, pragnąć pozyskać sympatię klientek, coraz częściej deklarują, że fotografie modelek z ich kampanii reklamowych nie były poddawane obróbce graficznej. W ten sposób podbijał serca kobiet, zmęczonych beznadziejną rywalizacją z księżniczkami „Photoshopa”, American Eagle. Z kolei Victoria's Secret, wychodzący z założenia, że klientki – tak jak wyfotoszopowane panienki z plakatów – nie noszą dużych rozmiarów, doczekał się wściekłych w tonie petycji żądających zmiany tej polityki.

Czy gdy bracia Thomas i John Knoll, początkowo planujący tylko udoskonalić oprogramowanie umożliwiające wyświetlanie obrazów w skali szarości na monitorach monochromatycznych, mogli przewidzieć, jak się potoczy kariera tej aplikacji? Wzbogacany od 1987 roku o kolejne funkcje program do obróbki grafiki rastrowej został wylicencjonowany przez braci Knoll firmie Adobe w roku 1990. W lutym trafił do sprzedaży już jako „Photoshop” (wcześniej nazywał się „Display”, a potem „ImagePro”). Początkowo tylko w wersji na komputery Apple, od 1992 roku także na pecety z systemem operacyjnym „Windows”. Szybko stał się obowiązującym standardem.

Dziś „Photoshop” ma już silną, w tym dostępną za darmo konkurencję, jak choćby znakomite programy „Krita” czy „GIMP”. Walkę o przetrwanie ułatwia mu nie tylko rzeczywista wartość jako wciąż wzbogacanego o nowe możliwości narzędzia, ale także inercja studiów graficznych, gdzie każdy przecież „Photoshopa” znać po prostu musi. Ale zapewne i to by nie wystarczyło, aby utrzymać pozycję lidera, gdyby nie odważny ruch ze strony Adobe. Dziś można korzystać z „Photoshopa” w ramach abonamentu o relatywnie niskiej opłacie miesięcznej, często z dołączonymi innymi, atrakcyjnymi aplikacjami. Szczególnie kuszącą ofertą dla fotografów jest duet z „Lightroomem”, świetnym programem do korekty podstawowych parametrów zdjęć, jak choćby ekspozycji.

Po co nam Photoshop?

Z drugiej strony, czy naprawę fotografom, w tym zaawansowanym amatorom pasjonatom, a nawet profesjonalistom, zarówno „Photoshop”, jak i „Lightroom” są dziś niezbędne? Niedawno w służbową podróż do Japonii, z której koniecznie musiałem przywieźć dobrej jakości zdjęcia, wziąłem zamiast zaawansowanej lustrzanki, lekki, poręczny aparacik Lumix LX100 o kompaktowych rozmiarach – sensację ostatniej jesieni. Sygnowany przez Leicę bardzo jasny obiektyw i świetnej jakości matryca pozwalają robić tym zgrabnym maluchem bardzo ładne fotografie, technicznie bez zarzutu. Parę opublikowała na swej stronie „Gazeta Wyborcza”, jedno w papierze POLITYKA. Żadnego kadru nie musiałem ulepszać klasykami Adobe’a, ale gdybym chciał wprowadzić jakieś korekty, mógłbym skorzystać z bardzo dobrych programów dołączonych do aparatu lub z wysokiej klasy bezpłatnych aplikacji dostępnych w internecie.

„Photoshop” i „Lightroom” nie są dziś niezbędne nikomu, kto chce wyciągnąć ze zdjęcia więcej lub poddać je głębszym zmianom. Świetlana przyszłość obu tych aplikacji na rynku komercyjnym wcale nie jest przesądzona. I to mimo silnej dziś pozycji oraz mądrej polityki wydawcy, skłonnego zrezygnować z części zysków, by dotrzeć z abonamentem do większej liczby klientów, dla których wersje pudełkowe programów do obróbki graficznej są zwyczajnie zbyt drogie.

Adobe ma świadomość, że na polu obróbki fotografii „Photoshop” może z czasem tracić swą pozycję. Dobrze też wie, jak negatywne, za sprawą wspomnianych powyżej praktyk, program ten budzi skojarzenia. W okolicznościowym filmie z okazji 25. urodzin przedstawia zatem „Photoshop” przede wszystkim jako narzędzie nieskrępowanej niczym poza wyobraźnią artystycznej kreacji. I oby w tym głównie celu program ów był używany. Jeśli tak – choćby i sto lat.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną