Kultura

Słitfocie z Prisztiny

Oto Prisztina: bulwar Billa Clintona, butik Hillary i budka z hot-dogami Monika Levinsky.

Kosowo to kraj, którego nie byłoby bez Amerykanów. Wystarczy, że nas oleją, a zwiniemy się jak cyrk z prowincjonalnego miasteczka zwanego Bałkany – powiedział Blerton, gdy siedzieliśmy w Tingle Tangle, klubie dla hipsterów Prisztiny, a wokół nas przemykały postacie, które gdzieś już kiedyś widziałam. Wszystkie takie miejsca, czy w Bukareszcie, czy w Berlinie, czy w Tiranie, są perfekcyjnie zunifikowane. Wchodzisz i widzisz, że jesteś w tej samej jaskini od wieków: z tymi samymi malunkami, z tymi samymi demonami i blazą, z tymi samymi napisami w kiblu, które już kiedyś czytałeś: „Fuck me I am famous”, „Love the person, not the gender”.

Usiedliśmy przy dizajnerskim stoliku i na dzień dobry wszyscy chcieli rozmawiać o nowej książce Jonathana Franzena. – Nie czytałam – mówię; przemknęło rozczarowanie. Potem nastąpiło ustalanie, którą postacią z Dostojewskiego jesteś. Później rozgorzała dyskusja o „Scenie zbrodni”. Był to trzeci raz, gdy na Bałkanach ktoś chciał ze mną rozmawiać o tym cholernym finezyjnym dokumencie rekonstruującym masakry w Indonezji, którego nie widziałam, bo co za dużo ludobójstw, to i świnia nie chce. Jesteś na fejsie? Co sądzisz o masakrze w Srebrenicy?

– Srebrenica? Pamiętamy – mówię grzecznie, a z głośników w Tingle Tangle leci „Bitch Don’t Kill My Vibe”.

W hipsterskim kociołku bałkańskim miesza się nienawiść do Emila Kusturicy, podziw dla Nine Inch Nailes, anegdoty spod paryskiego grobu Morrisona, kilka refleksji nad Lady Gagą i przekonanie, że Angelina Jolie dowiedziała się o Bałkanach z Wikipedii. Wszyscy robią słitfocie z rąsi i wrzucają je na Instagram, meldują się na bulwarze Matki Teresy i próbują kołować na eBayu ciuchy z H&M, którego tutaj nie ma.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Kultura; s. 80
Reklama