Polscy pianiści rzadko otrzymują główne laury na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. W ciągu ostatniego półwiecza było ich tylko dwóch: Krystian Zimerman w 1975 r. i Rafał Blechacz w 2005 r. W pozostałych latach albo otrzymywali dalsze – trzecią, piątą, szóstą nagrodę, albo zaledwie wyróżnienie.
Gdy prześledzimy całą historię konkursów chopinowskich, widzimy, że poza dwiema powojennymi edycjami, kiedy to wygrali Polacy – w 1949 r. Halina Czerny-Stefańska (ex aequo z Bellą Dawidowicz, wówczas z ZSRR), a w 1955 r. Adam Harasiewicz – w ogóle nie było zbyt dobrze, a trzecie miejsce było i w przedwojennych konkursach najwyższym, po jakie nasi pianiści sięgnęli.
O ile jednak w latach międzywojennych działały wciąż na świecie charyzmatyczne osobowości wywodzące się z Polski, uznane za ekspertów również w dziedzinie wykonań muzyki Chopina i budujące w ten sposób markę polskiej pianistyki – że wymienimy choćby parę najbardziej znanych nazwisk: Ignacego Jana Paderewskiego, Józefa Hofmanna, Artura Rubinsteina – o tyle później trudno już było o taki sukces. Może dlatego, że coraz trudniej o osobowość?
Rzecz to zaskakująca: wydawałoby się, że Polska, ojczyzna Chopina, powinna generować talenty pianistyczne, a nasi artyści winni tę muzykę mieć we krwi. To oczywiście stereotyp. Ciężko go przezwyciężyć. Ale, co gorsza, ciężko też sobie z nim poradzić.
Od czasu zwycięstwa Krystiana Zimermana tylko trzech Polaków zrobiło kariery światowe wielkiego formatu. Właściwie dwóch: poza Zimermanem Piotr Anderszewski. Rafał Blechacz dopiero do nich dobija; w 2014 r. otrzymał prestiżową Gilmore Artists Award, tę samą, co 12 lat wcześniej Anderszewski; powinna jeszcze bardziej poszerzyć rynek dla jego działalności artystycznej.