Właściwie dwoma Virtuti, bo jedno dostał od rządu londyńskiego, a drugie już w Polsce, kiedy peerelowskie władze postanowiły go jednak odznaczyć – mimo że wcześniej wyrzuciły go z marynarki z wilczym biletem, a kilku jego najbliższych kolegów zamordowały w więzieniach.
To, że był bohaterem, czasem się przydawało – jak wtedy, kiedy w oflagu Woldenberg poproszono admirała Unruga, dowódcę Floty, żeby ukrócił żarty swojego podwładnego, porucznika Jacka Dehnela. Poszło o to, że dziadek z kolegami zmontował kineograf, czyli namiastkę kina, z napisem TYLKO DLA DOROSŁYCH – zupełnie jakby w obozie siedziały dzieci – a chętnym, którzy wnieśli stosowną opłatę w lagermarkach, ukazywały się kolejno napisy: Dałeś się nabrać, następnie Nie wygadaj się przed innymi, wreszcie Cały dochód dla wdów i sierot wojennych. Oficerowie faktycznie nie przyznawali się, że z nich zażartowano, i tak przed wizjerami maszynki przeszedł prawie cały oflag. Ktoś musiał jednak poczuć się urażony, stąd skarga, którą admirał skwitował słowami: Bohaterowi wszakżeż zwracać uwagi nie będę.
Virtuti dostał za kampanię wrześniową – bo też potem ponad pięć lat życia przesiedział w obozie i niewiele mógł zwojować. Najpierw dowodził obroną przeciwlotniczą na „Mazurze”, co brzmi rzeczowo i sucho, ale polegało mniej więcej na tym, że tkwił w morzu na przycumowanym do mola kawale stali, w który prały bomby i pociski. Widząc, że jeden z karabinów się zaciął, odepchnął obsługującego broń marynarza, odblokował mechanizm i strzelał dopóty, dopóki było komu podawać taśmy; potem, ciśnięty na rufę wybuchem bomby, przerzucił się na działo i walczył do końca, zmywany falami z tonącego okrętu. Wydostał się wpław, przeniesiono go na Hel, tam był zastępcą dowódcy baterii przeciwlotniczej.