„Smutny klaun to w show-biznesie znana ironia losu. Śmierć klauna jest nawet jeszcze smutniejsza” – pisze Simon Jenkins dla „The Guardian”. Robin Williams zmuszał ludzi do śmiechu, zmieniał ich. Aktorka Sarah Michelle Gellar, która partnerowała mu w serialu „The Crazy Ones” („Przereklamowani”), napisała na Twitterze: „Moje życie jest lepsze, bo poznałam Robina Williamsa”. Sporo teraz takich głosów.
Ale Williams, choć innych wprawiał w dobry nastrój, nie potrafił zadbać o siebie. Taką tezę stawiają publicyści, którzy próbują zrozumieć, dlaczego znany i szanowany aktor popełnił samobójstwo.
Nie ma prostych odpowiedzi, a przeświadczenie, że sukces w prosty sposób przekłada się na szczęście, również to osobiste, bywa mylące – historia zna sporo takich przypadków. „My, widzowie, popełniamy prosty błąd, utożsamiając wykonawcę z typem granych ról. W potocznym wyobrażeniu komik to po prostu bardzo zabawny człowiek, urodzony wesołek, który obudzony w środku nocy opowie bardzo śmieszny dowcip” – pisze na blogu Zdzisław Pietrasik.
Żadnej terapii
Jednym z problemów Robina Williamsa, czego nigdy nie ukrywał, były nałogi. Jeszcze w lipcu tego roku trafił do centrum rehabilitacyjno-odwykowego w Lindstrom w Minnesocie. „Po powrocie do pracy nad licznymi projektami Robin korzysta z okazji, żeby się dostroić i utrzymać stan trzeźwości” – informowała reprezentująca go w mediach Mara Buxbaum. Spekulowano na temat jego ewentualnego powrotu do nałogu, ale niczego oficjalnie nie potwierdzono.
Williams alkohol i narkotyki odstawił w latach 80., bez niczyjej pomocy. W tym czasie, w 1983 r., aktorowi urodziło się pierwsze dziecko (syn Zachary). „Wiedziałem, że nie mogę być jednocześnie ojcem i prowadzić takiego życia” – mówił magazynowi „People”. Wiadomo też, że oszołomiła go informacja o śmierci aktora Johna Belushiego (przedawkował kokainę). „Żadnej terapii. Po prostu porzucił nałóg” – mówili o Williamsie przyjaciele.
Aktor w centrum odwykowym stawił się w 2006 r., po – jak twierdził – 20 latach trzeźwości. Miał kłopoty z alkoholem. „Wychodzenie z nałogu postępowało stopniowo” – zdradził magazynowi „People”. W wywiadzie dla „The Guardian” z 2010 r. wspominał: „Czułem wstyd, robiłem rzeczy oburzające. Trudno się z tego podnieść”.
Nigdy więcej żon
Żoną Williamsa była w latach 80. tancerka i producentka Valerie Velardi. Poznali się w tawernie, w której Williams pracował jako barman. Później zagrali nawet wspólnie w jednym filmie („Popeye”, 1980). Robin nie dochował jej wierności, wdał się w pozamałżeński związek, w 1988 r. był już rozwiedziony. Rok później poślubił Marshę Garces, zresztą nianię Zachary’ego. Mieli dwoje dzieci: Zeldę (1989) i Cody’ego (1991). Zelda, też aktorka, po śmierci ojca dużo udziela się w mediach. Gdy trzeba, odpiera też krytykę, nie przebierając zresztą w słowach: „Tata ześle z nieba gołębia, który narobi wam na samochód. I to tuż po tym, jak wrócicie z nim z myjni”.
Związek Williamsa i Garces też zakończył się rozwodem. Rozstali się w 2008 r., ich małżeństwo przetrwało 19 lat. Trzecią i ostatnią żoną Williamsa była graficzka Susan Schneider.
Pierwsze dwa rozwody kosztowały aktora ok. 20 milionów funtów. Williamsowi ubyło w kieszeni, wyostrzył mu się humor. Jako stand-uper opowiadał m.in. taki dowcip: „Myślicie, że Bóg bywa na haju? Jestem o tym przekonany, zwłaszcza kiedy patrzę na dziobaki”. Zmienił mu się pogląd na małżeństwo, stał się cyniczny. Mawiał, że następnym razem poszuka żony, której nie polubi i której od razu odda dom.
Coś jednak pękło. Williams wysubtelniał i zdecydował się na trzeci ślub. „To nie kryzys wieku średniego” – zapewniał w 2011 r. – „Przeżywałem go 20 lat temu!”. Nie miał jednak pewności, czy trzecie małżeństwo przetrwa. „Tego nigdy nie wiadomo. Bierzesz to na siebie każdego dnia”.
W 2009 r., namówiony przez trzecią żonę, przebył poważną operację serca. Miał uszkodzoną zastawkę aortalną. „Zastawka pochodzi od krowy, więc teraz muszę jeść na stojąco” – żartował.
W krótkich momentach, kiedy zachowywał powagę – taki miał sposób bycia – zwykł mawiać: „Otrzymujemy w życiu tylko maleńką iskrę szaleństwa. Trzeba być czujnym, żeby jej nie stracić”.
Ranczo na sprzedaż
Robin Williams miał poza wszystkim poważne problemy finansowe. Kosztowne rozwody zmusiły go do sprzedania ulubionego rancza w Napa Valley (sam nazywał je „Willą Uśmiechu”). Ranczo (640 akrów) wciąż jest na sprzedaż – wystawione przed dwoma laty za 35 milionów dolarów, dziś do kupienia za niespełna 30.
Serial „Przereklamowani” skończył emisję w maju tego roku. Na marginesie: mówi się, że Williams rozpoczął pracę w telewizji, bo chciał mieć „przejrzyste rachunki”. Po odebraniu Oscara za „Buntownika z wyboru” (1997) jego kariera filmowa nieco przygasła. Pod koniec 2013 r. mówił magazynowi „Parade”: „Wyjścia mam dwa: albo udam się w podróż jako stand-uper, albo będę grał w niszowych filmach za najniższą stawkę. (...) Niezależne filmy są dobre, ale zwykle słabo się je dystrybuuje. A ja mam rachunki do spłacenia”. „W telewizji nie było mnie 30 lat” – wspominał. „To były inne czasy. Inaczej się grało. Było trochę kokainy” – dodawał z przymrużeniem oka.
Serial zebrał sporą publiczność, ale stacja CBS nie zdecydowała się na drugi sezon. Internetowy portal Radar podaje, że aktor miał depresję, bo czuł się upokorzony: wykonywał tylko tę pracę, która zapewniała mu stabilność finansową. Już w 2010 r. Williams mówił, że „w filmach czasem gra się tylko po to, żeby grać”. I spłacić podatki.
Zagrać chorobę
Aktor nie zostawił żadnej noty ani listu pożegnalnego. Policja potwierdziła, że popełnił samobójstwo. Przyczyn zapewne nie poznamy: problemy psychiczne łatwo zamaskować. – Z zewnątrz czasem nic nie widać – podkreśla dr Andrew Kolodny z Phoenix House z Nowego Jorku. Depresja nie wybiera. Zdaniem dr. Paula Summergrada, prezesa American Psychiatric Association, dotyka w równym stopniu bogatych i biednych. „Często pozostaje niezdiagnozowana” – dodaje Summergrad w wypowiedzi dla „Seattle Times”.
Robin Williams był blisko chorób również na ekranie. W filmie „Patch Adams” (1998) zagrał doktora, w „Buntowniku z wyboru” (1997) – terapeutę. Sukces nie chroni przed depresją, zauważa psychiatra Scott Krakower: „W zasadzie zdarza się, że sukces działa jak katalizator”. Narkotyki i alkohol mogą depresję (i inne choroby związane z ludzką psychiką) tylko pogłębić.
„Kiedy myślisz o Ellen Degeneres, Conanie O’Brien, Davidzie Lettermanie and Robinie Williamsie, pierwsze, co przychodzi ci do głowy, to depresja” – twierdzi Marie French z „Seattle Times”. Czy rzeczywiście?
Po ogłoszeniu informacji o samobójstwie Robina Williamsa rozdzwoniły się telefony National Suicide Prevention Lifeline, linii dla osób mających myśli samobójcze. „Mimo wieloletnich kampanii medialnych depresja wciąż jest chorobą wstydliwą, a ci, których dotyka, są stygmatyzowani” – pisała w POLITYCE Agnieszka Sowa. Kiedy depresja dotyka znanych osób, działa jak domino: ludzie zaczynają o tym mówić, spieszyć z pomocą. Niektórych nie udaje się ocalić.