Kultura

Zerwij kajdany, połam bat

Zerwij kajdany, połam bat. Hollywood rozprawia się z niewolnictwem

Reżyser Steve McQueen na planie „Zniewolonego”. Reżyser Steve McQueen na planie „Zniewolonego”. Everett Collection / East News
Nagrodzony Oscarem „Zniewolony. 12 Years a Slave” to jak dotąd najlepszy i najdojrzalszy film rozliczający zbrodnię niewolnictwa w Ameryce. Czy czas Obamy zmienił także Hollywood?
„Narodziny narodu” D. W. Griffitha, film z 1915 r.Everett Collection/East News „Narodziny narodu” D. W. Griffitha, film z 1915 r.
Kenijka Lupita Nyong´o trafiła na okładki czasopism i do obsady nowej części „Gwiezdnych wojen”.Balawa Pics/East News Kenijka Lupita Nyong´o trafiła na okładki czasopism i do obsady nowej części „Gwiezdnych wojen”.
Film „Zniewolony. 12 Years a Slave” już w najnowszym numerze POLITYKI, który ukaże sie w poniedziałek 16 czerwca.materiały prasowe Film „Zniewolony. 12 Years a Slave” już w najnowszym numerze POLITYKI, który ukaże sie w poniedziałek 16 czerwca.

Jak się udało zawiesić na ponad 300 lat obowiązywanie podstawowej zasady humanizmu? Czy niewolnictwo było przeżytkiem średniowiecznego myślenia, czy też raczej zwiastunem współczesnej filozofii, zgodnie z którą sprzedać można wszystko?

Bez względu na odpowiedź przykład „Zniewolonego” jest mało budujący. Film przypomina, że każdy dołożył tu swoje trzy grosze. Zaczęło się od bulli papieskiej Dum Diversas z 1452 r. (zachęcającej Portugalczyków do podboju ziem należących do pogan i „kiełznania tych osób w wieczystą niewolę”), która stworzyła sprzyjający klimat moralny do handlu niewolnikami. Portugalia uczyniła z niewolnictwa cnotę, a Holandia biznes. Od XVI w. Portugalczycy zajęli się sprowadzaniem na wielką skalę pierwszych niewolników. Od tego momentu niewolnikami handlował, kto tylko mógł, nie wyłączając Duńczyków i Szwedów. Ale dopiero Anglicy rozkręcili działalność na prawdziwie przemysłową skalę. W 1760 r. dysponowali flotą 146 statków do transportu niewolników, mogących zabrać na pokład łącznie 36 tys. schwytanych ludzi. Do wybuchu wojny secesyjnej sprowadzono do Ameryki ponad 4 mln Afrykańczyków, nie licząc tych, którzy zginęli po drodze.

O rasizmie, dyskryminacji, skomplikowanym losie potomków niewolników, zwłaszcza w obecnej dekadzie, powstaje sporo znaczących filmów i ogromna liczba opracowań literackich. Lecz mimo upływu 150 lat od zniesienia niewolnictwa, niepokojąco długo temat uchodził za niewygodny i wstydliwy. Dopiero wybór Obamy symbolicznie zamknął ten niemieszczący się w głowie, okrutny rozdział. Biali dokonali ostatecznego rozgrzeszenia, akceptując czarnoskórego prezydenta USA. Kino zareagowało wysypem takich produkcji, jak „Kamerdyner”, „Lincoln”, „Invictus-Niepokonany”, które świadczą o odważniejszym spojrzeniu na ponury okres segregacji rasowej.

Do połowy lat 60. ubiegłego wieku wizerunek Murzynów w amerykańskiej kulturze był skrajnie uproszczony, właściwie nie miał nic wspólnego z prawdą. Hollywood zamiast walczyć ze stereotypami, utrwalało je. W klasycznych utworach, takich jak „Narodziny narodu” D.W. Griffitha (filmie wciąż uznawanym za arcydzieło epoki kina niemego), gloryfikowano Ku-Klux-Klan. To czarni mordowali i gwałcili białe kobiety. A plantatorzy bawełny organizowali się i brali odwet w „obronie przyrodzonych praw Aryjczyków”.

W nieśmiertelnej powieści Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem” i jej ekranizacji niewolnictwo idealizowano. Krwawe zmagania Północy z Południem przedstawione są z punktu widzenia konfederatów. Film i książka budowały mitologię Południa jako bezpowrotnie utraconej krainy szczęścia. Stawały w obronie godności białych właścicieli ziemskich, przegranych moralnie, rozbitych militarnie i zniszczonych propagandowo przez Jankesów z Północy.

Figury dobrodusznej niani i ofiarnego wuja Toma – w istocie karykatury Afroamerykanów – zaszczepiły całym pokoleniom fałszywy obraz dawnych epok. Próbę złamania infantylnej, bezrefleksyjnej wizji podjęli dopiero autorzy miniserialu „Korzenie” z niepokornym Kunta Kinte, zbuntowanym młodym Afrykańczykiem cierpiącym w niewoli. Emisja ekranizacji powieści Aleksa Haleya w 1977 r. wywołała szok także dlatego, że zdecydowana większość amerykańskiego społeczeństwa zdążyła już zapomnieć, że niewolnictwo w ogóle istniało (potwierdzają to badania naukowe). Serial bił rekordy oglądalności. Nawet dziś ma on swoje miejsce w czołówce najpopularniejszych programów telewizyjnych. Opinie były jednak podzielone. Zwłaszcza ze współczesnej perspektywy widać, że prezentował niewolnictwo w wersji złagodzonej, skrojonej na miarę wyobrażeń klasy średniej, której doświadczenia imigranckie wyglądały podobnie.

Hollywood nie spieszyło się z wyciąganiem daleko idących wniosków zarówno z tej lekcji, jak i z sukcesu undergroundowego nurtu blaxploitation, który wziął na siebie ciężar odreagowania traumy kolonializmu m.in. poprzez kreowanie postaw silnych, wściekłych Afroamerykanów walczących z konserwatywną mentalnością białych przedstawicieli władzy. W przeciwieństwie do nastawionego bardziej liberalnie środowiska muzycznego, potrafiącego otworzyć się i zagospodarować czarnoskórych artystów, przemysł filmowy do dziś uchodzi niemal za ostoję rasizmu. Nawet Lupita Nyong’o, świeżo upieczona laureatka Oscara grająca w „Zniewolonym” jedną z głównych ról, poskarżyła się niedawno na łamach „The Daily Beast”, że Hollywood zaciekle broni dominującej pozycji białych. Dyktuje kanony piękna i stylu głównie w oparciu o wzorce białego człowieka.

Pozycja nielicznych czarnoskórych reżyserów – Spike’a Lee, Johna Singletona czy Lee Danielsa – też nie jest za wysoka. Brakuje im wsparcia mainstreamowych producentów. Starsze pokolenia aktorów narzekają, że pozostawia się im wybór między służącymi i gangsterami. Na ciekawsze propozycje nie mają co liczyć. Ich zarobki są wielokrotnie niższe niż białych celebrytów, chociaż w czołówce najlepiej zarabiających artystów można znaleźć czarnych, ale głównie producentów muzycznych, raperów i telewizyjnych showmanów.

Czym było niewolnictwo

Według Johna Singletona „Zniewolony” jest pierwszym poważnym filmem, który uświadamia, czym tak naprawdę było niewolnictwo. Opisując gehennę wolnego czarnoskórego obywatela Północy, oszukanego, porwanego i oddanego w niewolę w 1841 r. rasistom z Luizjany, McQueen porusza się po pozornie oczywistym, wyeksploatowanym w amerykańskim kinie terytorium. Choćby przez niedoceniony „Amistad”. Historia ukazana przez Stevena Spielberga nawiązywała do autentycznych wydarzeń z 1839 r. u wybrzeży Kuby. 53 uprowadzonych w niewolę, pochodzących z trzech różnych plemion Afrykańczyków, stłoczonych w ciasnej ładowni statku, uwolniło się z kajdan i łańcuchów i podjęło próbę odzyskania wolności. Niestety, znaczna część opowieści toczy się w sądzie. Podobnie jak w późniejszym „Lincolnie”, Spielberg sprowadza zjawisko niewolnictwa do kwestii prawniczej: jak niesprawiedliwe przepisy zastąpić mądrzejszymi paragrafami?

Niedawno w „Django” groteskowy odwet na amerykańskich plantatorach bawełny wziął Quentin Tarantino. Zakpił sobie ze zdegenerowanej bandy ograniczonych umysłowo rasistów w kapturach Ku-Klux-Klanu, którzy traktują swoich niewolników mniej więcej tak jak hitlerowcy Żydów. Tarantino nie szczędził drastycznych szczegółów, fantazjując, że całe Południe, a kto wie, może i nawet Ameryka sprzed wojny secesyjnej była czymś w rodzaju otwartego obozu koncentracyjnego dla czarnych, w którym tortury, upokorzenia i gwałty należały do porządku dziennego. W tym wspaniałym, komiksowym widowisku niewolnictwo to jednak ornament popkultury, o realiach historycznych można zapomnieć.

Strach i upokorzenie

„Zniewolony” wnosi zupełnie nową jakość. Nie dokumentuje historii buntu, jak znacznie wcześniejszy radykalny dramat „Queimada” Gillo Pontecorvo z Marlonem Brando w roli brytyjskiego emisariusza podburzającego Murzynów do zbrojnego oporu na jednej z karaibskich wysepek należącej do Portugalczyków. W przeciwieństwie do „Django” trzyma się twardo rzeczywistości i jest opowiedziany serio. Mówi o klęsce, strachu i upokorzeniu.

Wspomnienia Solomona Northupa opublikowane w 1853 r., które posłużyły za podstawę scenariusza, McQueen nazwał amerykańskim odpowiednikiem „Dziennika” Anny Frank. Horror niewolnictwa polegać ma na świadomości, że nic nie jest w stanie zrównoważyć zbrodni i patologii, nawet cudowne ocalenie. Jak w zamkniętym świecie Kafki czy Becketta.

McQueen śledzi tortury fizyczne i psychiczne wyrwanego z nowojorskiej elity wykształconego, czarnoskórego wirtuoza skrzypiec (wielka rola Chiwetela Ejiofora), który zostaje sprzedany jako niewolnik plantatorom bawełny. Harując od świtu do nocy przez 12 lat, doświadcza okrutnego, nieludzkiego traktowania. Nikt wcześniej nie pokazał tak precyzyjnie perfidii białych protestantów, wykorzystujących religię chrześcijańską i Biblię do legitymizacji niewolnictwa. Podobnie jak w „Głodzie” i „Wstydzie”, wcześniejszych filmach fabularnych McQueena – ceną cierpienia okaże się dotkliwsza ponad wszystko samotność. To alienacja stanowi jądro wstrząsająco przenikliwego filmu zrobionego ręką i duszą prawdziwego mistrza.

Do końca maja 2014 r. „Zniewolony” zarobił 187,7 mln dol., z tego w samych Stanach Zjednoczonych 56,7 mln dol. (kosztował ok. 20 mln). Zebrał bardzo wysokie noty. Jeszcze przed ceremonią oscarową wielu amerykańskich krytyków uznało go za najlepszy film roku. Zdaniem recenzenta „The New York Times” geniusz ekranizacji wspomnień Northupa polega na banalności zła. To film o terrorze, który zatruwa dusze, okalecza ciała i uniemożliwia stawianie oporu. Owen Gleiberman z „Entertainment Weekly” uznał, że wyznacza nowy kierunek kinu, ukazuje nieznane dotychczas wymiary okrucieństwa i transcendencji w sztuce. Chwaląc kreacje aktorskie i wyrafinowany sposób realizacji, brytyjski „The Guardian” określił wrażenie, jakie wywiera film, trzema słowami: „surowy, otrzeźwiający, bezlitosny. To dzieło nie tylko wybitne, ale absolutnie konieczne”.

Doceniając pracę McQueena, Hollywood spłaciło symbolicznie dług czarnoskórym artystom. Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby zaczęło naśladować jego autorski styl. Sequeli i mody wywołanej „Zniewolonym” raczej nie będzie. Chiwetel Ejiofor z najlepszą kreacją aktorską w swojej karierze, Michael Fassbender, Benedict Cumberbatch z pewnością odczują finansową poprawę i łatwiej im będzie wynegocjować wyższe stawki przy kolejnych kontraktach. Ale najmocniej sukces filmu przełoży się na sytuację Kenijki Lupity Nyong’o, która z dnia na dzień stała się gwiazdą. Na tegorocznym festiwalu w Cannes aktorka, jeszcze rok temu zupełnie nieznana, była fetowana jak królowa.

Czarnych nie obsługujemy

„Zniewolonego” mógł nakręcić tylko Europejczyk. Człowiek, dla którego temat niewolnictwa nie został zamknięty ani 150 lat temu po uchwaleniu abolicji, ani w 1964 r., kiedy to zniesiono segregację rasową na południu Stanów Zjednoczonych. Tylko ktoś, kto przeszedł drogę Czarnej Wenus, czyli Saartie Bartman, słynnej hotentockiej mieszkanki Afryki Południowej, która na początku XIX w. stała się obiektem pseudonaukowych eksperymentów. Ich celem było udowodnienie, że nie należy ona do ludzkiej rasy. Poświęcił jej głośny film inny Europejczyk Abdellatif Kechiche.

Rodzice Steve’a McQueena są potomkami niewolników. Matka pochodzi z Trynidadu, ojciec z karaibskiej Grenady. Do Anglii przybyli z Indii Zachodnich. Na własnej skórze doświadczyli, czym jest nietolerancja i rasizm. Czarnuchów nie obsługujemy – słyszeli nie raz, grożono im śmiercią.

Z powodu nie najlepszych ocen 13-letniego Steve’a skierowano do specjalnej placówki dla dzieci z marginesu, bez szans na zdobycie dobrego wykształcenia. W klasowym, zamkniętym społeczeństwie Wielkiej Brytanii zablokowano mu drogę rozwoju. – Jako nastolatek zostałem wykluczony. Czułem się martwy. Pozbawiony przyszłości – wspominał na łamach „Guardiana”, tłumacząc dlaczego opuścił Londyn i zamieszkał w Amsterdamie.

Po ukończeniu nowojorskiej Tisch School of the Arts w pierwszych wideo­instalacjach i krótkich filmach zajął się problemami nierówności rasowej. Pokazał gehennę czarnych robotników w najgłębszej kopalni złota w Tau Tona w RPA („Western Deep”, 2002 r.). Pojechał do pogrążonego w wojnie domowej Konga, gdzie w kopalniach koltanu, cennego surowca wykorzystywanego m.in. do produkcji telefonów komórkowych i laptopów, tubylcy zmuszani są pod lufami karabinów do niewolniczej pracy („Gravesend”, 2007 r.). W okolicach Nowego Orleanu sfotografował drzewo, na którym wieszano i linczowano niewolników. Wokół porozrzucane są ich bezimienne groby symbolizujące hańbę Ameryki. („Lynching Tree”, 2012 r.).

W tym czasie zyskał rozgłos równie prowokacyjnym projektem „Queen and Country” (2006 r.). Na tle portretu królowej Anglii umieścił twarze 155 zabitych żołnierzy – ofiar wojny w Iraku. Chciał je wydać w formie znaczków pocztowych. Rząd się nie zgodził. Zamiast wizerunku Elżbiety II zaproponował umieszczenie neutralnego krajobrazu.

Przystępując do realizacji „Zniewolonego”, McQueen był zaskoczony, że lista wyprodukowanych filmów o amerykańskim niewolnictwie nie jest długa. Wikipedia wymienia nie więcej niż 30 tytułów. W porównaniu z liczbą widowisk poświęconych drugiej wojnie światowej to kropla w morzu. Temat nie został jeszcze przerobiony? – Kiedyś, być może, to był temat tabu. Teraz przeciwnie, jest widoczny niczym słoń w pokoju, a zainteresowanie nim w czasach prezydentury Obamy, niedawnej rocznicy 50-lecia marszu czarnych na Waszyngton wzrasta. Wygląda jednak na to, że to, co niepopularne, uchodzi dziś za kontrowersyjne – podsumowuje 45-letni McQueen. Jego kolejny projekt, oczywiście również w konwencji brutalnego realizmu, też będzie krążył wokół problemów dyskryminacji, ubóstwa, wykluczenia, płci oraz fizycznej udręki. I – jak można się spodziewać – nie będzie pasował do gładkiego stylu amerykańskiego kina.

Polityka 24.2014 (2962) z dnia 10.06.2014; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Zerwij kajdany, połam bat"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama