Jeszcze niedawno wydawało się, że światy literatury i celebrytów są od siebie daleko. „Pisarze w Polsce na szczęście nie bywają celebrytami, bo literatura nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem, więc na Pudelku nie wyląduję, dzięki Bogu” – mówił Szczepan Twardoch w związku z nominacją do nagrody Nike. I natychmiast po tej wypowiedzi wywołany do tablicy serwis plotkarski o nim napisał. W tonie pochwalnym: oto jest świetny pisarz, który nie chce się lansować. Ale kiedy potem na Facebooku Twardoch w dosadnych słowach zabrał głos w sprawie Śląska, padły oskarżenie, że nie tylko opluwa Polskę, ale też urządza sobie autopromocję. Bo dzisiaj każda wypowiedź może być odczytana jako autopromocja.
– Gdybym wiedział, że ta jedna wypowiedź stanie się najpopularniejszym moim zdaniem, to chyba bym tego nie napisał – mówi Twardoch, który stał się automatycznie specjalistą od Śląska i śląskim pisarzem, choć wcale nie miał takiego zamiaru.
Nawet słowa Kai Malanowskiej, że mało zarobiła na książce, zostały odebrane jako autopromocja zgodnie z zasadą, że nieważne o czym, ważne, żeby było głośno. – Bycie znanym, rozpoznawalnym, ma różne konsekwencje – mówi Sylwia Chutnik. – Nie lubię milczeć, kiedy mam coś do powiedzenia. Jest tak niewiele kobiet, które wypowiadają się na ważne tematy, że nie chcę rezygnować z możliwości udziału w spotkaniu czy udzielenia wywiadu. I, oczywiście, dostaję często po głowie. Znowu ona, na pewno się LANSUJE. Tak, jasne, pracując społecznie i robiąc sto rzeczy naraz, łał, co za lans – komentuje pisarka, która przyznaje, że nienawidzi, gdy o niej mówią „celebrytka”. – Cóż ja bym miała z tego lansu niby mieć? Kolejną rzecz do zrobienia co najwyżej.