Janusz Tazbir ogłosił w 1988 r. na łamach POLITYKI esej „Kamienie milowe polskiej świadomości”, w którym wymienił dzieła mające największy wpływ na naszą wyobraźnię narodową. W zbiorze znalazła się książka Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec” – „opowieść o tragicznych, pozbawionych jakichkolwiek happy endów, losach narodowych diamentów, wystrzelonych w walce o niepodległość…”. W streszczeniu znalazło się nawiązanie do Stanisława Pigonia, który po śmierci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego miał powiedzieć: „Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wrogów z diamentów”.
Aleksander Kamiński pisał swą książkę w 1943 r., relacjonował więc na gorąco wydarzenia sprzed kilku miesięcy. „Kamienie na szaniec” przedstawiają zmitologizowaną historię Szarych Szeregów, dlatego dużo w niej patosu, raczej nieznośnego dla dzisiejszego czytelnika. Wierną ekranizację trudno sobie wyobrazić.
Robert Gliński podkreśla w wywiadach, że chciał „odbrązowić” pomnikowe postaci-legendy. I to mu się w dużej mierze udało. Jak głosi slogan na plakacie, filmowa wersja „Kamieni” jest opowieścią o „przyjaźni, młodości, wolności”. Zatrzymując się przy przyjaźni, wyjaśnijmy od razu, że ma ona charakter wybitnie męski, w każdym razie reżyser nie skorzystał z najnowszych odkryć badaczki Elżbiety Janickiej, która sugerowała, iż „Rudy” i „Zośka” mogli być gejami. Nic na to w filmie nie wskazuje, choć w książce istotnie można znaleźć parę naprowadzających na takie skojarzenia szczegółów, lecz to raczej kwestia czułostkowego stylu Kamińskiego, nie zaś zachowań samych bohaterów.
Kiedy pokazał się projekt plakatu, pojawiły się opinie internautów, że tak samo reklamowany był „Zmierzch”.