Z premierą w Teatrze Narodowym były przygody. Miała się odbyć w czerwcu – jako dowód, że Polacy i Rosjanie potrafią także współpracować. Wisienka na torcie udanego festiwalu „Da! Da! Da! Współczesny dramat i performance z Rosji”. Termin trzeba było jednak przesunąć, co każda z zaangażowanych w produkcję stron – reżyser, teatr i Instytut Adama Mickiewicza, organizator imprezy – tłumaczyła w inny sposób. Niemożliwością uzgodnienia terminów prób, zaskakująco licznymi dla Rosjanina nieobecnościami na próbach aktorów, zajętych pracą poza teatrem, szwankującą komunikacją pomiędzy trzema podmiotami. Ostatecznie premiera „Lodu” planowana jest na 25 stycznia.
Konstantin Bogomołow zaskoczył zespół teatru elokwencją, erudycją (jest też dyplomowanym filologiem rosyjskim), perfekcyjnym przygotowaniem, żartami (Jak się nazywa telefon popa? IPop), ale przede wszystkim stanowczą prośbą o zmianę stylu gry. Na aktorskim przeżywaniu, wcielaniu się w postać i chęci wzbudzenia u widza współodczuwania nie zostawia suchej nitki: „podgatunek żebrzący”. Co w zamian? Aktor ma stać się pustką, czystą kartką, na którą swoje myśli nanosić będzie widz. – A to trudne – tłumaczy reżyser. – Tak jak trudno jest stworzyć na scenie prawdziwą ciszę.
Warszawski „Lód” ma być zresztą wyciszony i minimalistyczny. Znając Bogomołowa, można założyć, że będzie przewrotnym i niejednoznacznym, prowokacyjnym kazaniem. Powieściowy hit Władimira Sorokina, który można odczytywać jako satyrę na wyznawców teorii spiskowych, ostrzeżenie przed nową falą faszyzmu albo analizę ideologii sekciarskich, Bogomołow wystawi jako swoistą (anty)ewangelię.