Zwycięzca konkursu chopinowskiego w 2005 r. (i laureat Paszportu POLITYKI), który zdobył również nagrodę za najlepsze wykonanie poloneza, był szczególnie predestynowany do nagrania takiej płyty. Poczekał z tym jednak osiem lat, do piątego dopiero albumu dla niemieckiej wytwórni. Trudno się dziwić, bo zadanie niełatwe: te same polonezy nagrał ostatni raz Janusz Olejniczak nieco ponad 10 lat temu (BeArTon, cykl Wydanie Narodowe; osobno wydano polonezy młodzieńcze). Od tego czasu takiego monograficznego albumu nie było. Na rynku jest też kompilacja nagrań wielkiego Artura Rubinsteina. Ci dwaj pianiści oddają całą dostojność i dramat tej szczególnej formy, która z salonowego tańca stała się pod piórem Chopina manifestacją patriotyczną. Blechacz przyjął nieco inną koncepcję: gra nerwowo, zrywami, jakby chciał ukazać obraz polskiej gorączki. A jest to z pewnością jeden z tematów tych utworów.
Chopin stworzył w sumie 16 polonezów. Te młodzieńcze, dość jeszcze konwencjonalne, to dwa dziecinne, pięć powstałych w czasie nauki u Józefa Elsnera oraz jeszcze dwa powstałe w Warszawie: na wiolonczelę i fortepian (z introdukcją) i elegancki Wielki Polonez (także w wersji z orkiestrą), do którego w Paryżu dopisał wstęp – Andante spianato. Za najważniejsze kompozytor uznał jednak siedem powstałych już na emigracji w Paryżu. Zapewne właśnie polonezy paryskie miał na myśli Robert Schumann, kiedy pisał o muzyce Chopina, że są to „armaty ukryte w kwiatach”.
Pierwsze dwa, op. 26, w minorowych tonacjach (cis-moll i es-moll), sam kompozytor określał jako polonaises mélancoliques, ale to chyba określenie zbyt słabe – ich wyraz to raczej tragizm i poczucie beznadziejności.