Lista odpoczywających w spiżu wybitnych rodaków wydłuża się w zawrotnym tempie. Wygląda na to, że dziś każde miasto, nawet najmniejsze, ma ambicje, by usadzić w centralnym punkcie miasta na stałe kogoś znanego. Wytyczne dla rzeźbiarzy częściowo krępują inwencję twórczą: winien być naturalnej wielkości, o rysach twarzy maksymalnie wiernych oryginałowi, zaś obok niego należy pozostawić co najmniej jedno wolne miejsce dla przysiadających przechodniów.
Halina Taborska w książce „Współczesna sztuka publiczna” określa te prace jako „moment zatrzymany w czasie”. Jeszcze trochę, a ławkowi bohaterowie staną się poważnym zagrożeniem dla dotychczasowych nieruchomych rekordzistów przestrzeni publicznej kraju: dostojnych figur Jana Pawła II oraz monumentalno-ekspresyjnych symboli patriotyzmu.
Nie my wymyśliliśmy ów rodzaj monumentów skrojonych na ludzką skalę. Hans Christian Andersen zasiadł na swej ławeczce w nowojorskim Central Parku już w 1956 r. Na początku lat 90. XX w. dwie znane ławeczki ustawiono w Londynie. Na jednej Churchill gawędzi z Rooseveltem, na drugiej zaś znany brytyjski filantrop Alfred Salter dostrzega zjawę swej ukochanej, przedwcześnie zmarłej dziewięcioletniej córeczki.
U nas ściąganie znanych ludzi z cokołu do poziomu widza na dobrą sprawę zaczęło się dopiero pod sam koniec XX w. od Galerii Wielkich Łodzian tworzonej na reprezentacyjnej ulicy miasta – Piotrkowskiej. Już pierwsza rzeźba z tego cyklu – Ławeczka Tuwima (1999 r.) – wręcz zachęcała, by odpocząć przy poecie, a nawet bezceremonialnie złapać go za duży nos. Podobnie było z kolejnymi synami fabrycznego miasta: Rubinsteinem, Jaraczem czy słynnymi fabrykantami. Jednak początkowo nie było pewne, czy wariant siedzący zwycięży w polskiej pomnikologii. Wszak historia statui przyzwyczaiła nas do bohaterów kroczących, a co najmniej mocno stojących na nogach. Z czasem jednak okazało się, że pozycja spoczynkowa cieszy się rosnącą popularnością.
Zbliżyć się i zbratać
Komu stawiamy ławeczki? Zdecydowanie najczęściej ziomkom. Przy czym serca fundatorów wyraźnie rozdarte są między dwie kategorie krajanów: tych, co wyjechali i rozsławiali, oraz tych, którzy zostali i przysłużyli się lokalnej społeczności. Miejscowych działaczy społecznych i animatorów wszelakich dziedzin życia uhonorowano m.in. w Śremie (ks. Piotr Wawrzyniak), Tarnobrzegu (Jan Słomka – na stanowisku wójta przez 40 lat), Ciechanowie (Robert Bartołd), Ostrołęce (Józef Psarski), Łańcucie (Jan i Stanisław Cetnarscy – bracia i burmistrzowie), Katowicach (Stanisław Ligoń), Płocku (Jakub Chojnacki i Wacław Milke), Chojnicach (Julian Rydzykowski) i wielu innych.
Co ciekawe, o ile naukowcom tylko sporadycznie stawialiśmy wielkie pomniki, o tyle ławeczkami honorujemy ich szczodrze. Wprawdzie nie ma jeszcze swojego siedziska Maria Skłodowska-Curie, ale ma za to Mikołaj Kopernik (Olsztyn). Uhonorowano także kilku zasłużonych rektorów wyższych uczelni, m.in. Henryka Raabego (UMCS – Lublin) i Heliodora Święcickiego (UAM – Poznań). Wśród spiżowych usadzonych mamy też lekarza (Władysław Biegański – Częstochowa), afrykanistę (Jan Czekanowski – Szczecin), astronomkę (Maria Cunitz – Świdnica), a nawet słynnego kryptologa od Enigmy (Marian Rejewski – Bydgoszcz). Szykują się następne, m.in. Oskara Kolberga w Przysusze.
Oczywiście najchętniej hołd oddajemy tym powszechnie znanym. Wydaje się, że królują pisarze. Do Bolesława Prusa można się dosiąść w Nałęczowie, do Józefa Ignacego Kraszewskiego w Romanowie i Białej Podlaskiej, do Marii Konopnickiej w Suwałkach, do Stefana Żeromskiego w Siedlcach, do Isaaca Bashevisa Singera w Biłgoraju, do Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, a do Bronisławy Papuszy w Gorzowie Wielkopolskim. Największą paraliteracką frajdę można przeżyć w Tarnowie, gdzie na jednym siedzisku (choć wszyscy odwróceni do siebie plecami) zasiadło troje poetów: Agnieszka Osiecka, Zbigniew Herbert i Jan Brzechwa. A przecież do grupy „literackiej” dorzucić jeszcze możemy Ławeczkę Oskara (bohater „Blaszanego bębenka”) w Gdańsku oraz dzielnego wojaka Szwejka, którego uhonorowano w ten sposób w Sanoku i w Przemyślu, choć z tego, co wiem, nie ma ci on choćby zydelka nigdzie w Czechach.
Dzięki ławeczkom nareszcie można bezkarnie zbliżyć się i zbratać z największymi idolami lat minionych – ludźmi kina, teatru, estrady. Nonszalancko można otoczyć ramieniem Hankę Bielicką (Łomża), oprzeć głowę o Irenę Kwiatkowską (Ustka), dosiąść do budzącego respekt nawet w spiżu – Gustawa Holoubka (Międzyzdroje). Cierpliwie zniesie nasze, nawet najbardziej nachalne towarzystwo Czesław Niemen (Świebodzin), Marek Grechuta oraz para Jeremi Przybora z Jerzym Wasowskim (Opole), Piotr Skrzynecki (Kraków), Wojtek Bellon (Busko-Zdrój), a nawet sam Jimi Hendrix (Dąbrowa Górnicza).
Pomniki-ławeczki
Niespecjalnie natomiast mamy ochotę bratać się z politykami i żołnierzami (tylko marszałek Józef Piłsudski w Sulejówku i gen. Władysław Sikorski w Inowrocławiu), ale też – co już mniej zrozumiałe – z malarzami (Nikifor w Krynicy, Józef Mehoffer w Turku i mniej znany malarz marynista Antoni Suchanek w Gdyni). Dużo chętniej decydujemy się za to na legendarne lokalne, historyczne lub fikcyjne, postaci, jak księżna Daisy von Pless (Pszczyna), Georg Philipp Telemann (Żary), Bronisława Śmidrowiczówna (Września – organizatorka strajku uczniów), ale też Karlik i Karolinka (Chorzów), para Kaszubów (Gdynia), para Zakochanych (Chełmno), Góral (Zakopane), Sitarz (Biłgoraj) czy – najbardziej dla mnie dziwaczna postać – Rycerz Peregryn (Wrocław).
Mamy oczywiście bohaterów szczególnie popularnych. Rekordzistką jest Agnieszka Osiecka z trzema aż ławeczkami – poza wspomnianą w Tarnowie, przesiaduje też w Warszawie i w Rucianem-Nidzie. O jedno siedzisko mniej mają Jan Karski (za to dodatkowe trzy za granicą – w Tel Awiwie, Waszyngtonie i Nowym Jorku), twórca Zespołu Śląsk Stanisław Hadyna (Koszęcin i Wisła), Heliodor Święcicki (Poznań i Śrem) oraz Ignacy Kraszewski.
Czy polskie pomniki-ławeczki mają jakąś własną narodową specyfikę? Pod pewnymi względami podążamy za światem. A zatem najchętniej utrwalamy naszych bohaterów w spiżu, a wyjątki można policzyć na palcach jednej ręki: piaskowy Jan Słomka, drewniany Jan Czekanowski czy wykuty w marmurze carraryjskim Jan Paweł II (Szczecin).
Podobnie jak inne nacje, my także sadzamy ich wygodnie i bodaj tylko dwukrotnie rodzimi artyści zdecydowali się ustawić postaci obok ławeczki (Maria Konopnicka i William Lindley w Warszawie). I jak inni chętnie przydajemy im przeróżne, najbardziej oczywiste dodatki i atrybuty. Jeśli to muzyk, to ze swoim instrumentem, jeśli pisarz, to obowiązkowo z książką lub z piórem. Czasami na ławce leży kapelusz, a pod nią – wierny piesek.
Jest jednak coś, co wyraźnie odróżnia ławeczki polskie od ławeczek zagranicznych. To kwestia podejścia do tematu. Pokochaliśmy wprawdzie te nowe całuśne pomniczki, na których można usiąść i przytulić się do ich gospodarzy, ale nie udało nam się wyzwolić z utrwalonego przez stulecia przekonania, że pomnik to jest jednak sprawa poważna, a nie żadne wygłupy. Że nawet jeśli jest skrojony na ludzką miarę, to ma nadal pozostać pomnikiem, a nie happeningiem. A zatem nasi ławeczkowi bohaterowie mają prawo do dość ograniczonej gamy gestów i min, tak by w żadnym razie nie wyszli poza konwencję zadumy, zamyślenia, relaksu i co najwyżej delikatnej życzliwości. Układ ciała harmonijny i niegwałtowny, z min – zafrasowanie, lekki uśmiech, intensywna praca umysłowa, błądzenie myślami. Można zrozumieć, że trudno przedstawiać np. Jana Karskiego śpiącego na ławce, ale dlaczego nie przydano choć nieco życia Piotrowi Skrzyneckiemu czy Hance Bielickiej?
Alternatywa niemal doskonała
Obce nam jest to, co dominuje na ławeczkach w innych krajach: anegdota, humor, narracja. Tam prawie zawsze coś się dzieje, a z reguły dzieje się śmiesznie. Napoleonowi (Bratysława) kapelusz opadł na oczy, Albert Einstein wystawia do widza język (Tokio), a pianista Glen Gould kuli się z zimna (Toronto). Nawet wojak Szwejk, u nas siedzi co najwyżej w lekko niedbałej pozie, u południowych sąsiadów wysuwa głowę z kanalizacyjnej studzienki (Bratysława).
Lea Vivot, kanadyjski rzeźbiarz czeskiego pochodzenia, w swych rozlicznych ławeczkach zawsze umieszcza jakąś opowieść, dowcip, metaforę. Cóż, nawet w tak niezobowiązującej formie artystycznej utrwalamy wizerunek Polaka ponuraka.
Dlaczego tak dobrze przyjęła się u nas moda na pomniki-ławeczki? Powodów jest kilka. Na pewno jest to jakaś forma odreagowania poprzednich dziesięcioleci zdominowanych przez wielkie patriotyczne monumenty, przez statuy upamiętniające historię „krwią pisaną”. Ale też odreagowania pomników tzw. nowoczesnych, modernistycznych; wszystkich tych obelisków i abstrakcyjnych brył. Alternatywa niemal doskonała. Coś niedużego, pozbawionego piedestału, a przy tym zrozumiałego dla każdego i na pierwszy rzut oka. Wyzutego z patosu. Podszytego łatwym sentymentalizmem, jak telenowela. Dającego naiwne poczucie, że przez chwilę możemy zakumplować się ze znanymi, wybitnymi, mądrymi, utalentowanymi. To musiało się przyjąć.
Szybko okazało się też, że ławeczki to doskonała atrakcja turystyczna. Zdjęcie z kimś znanym, choćby ze spiżu, to zawsze lepsza pamiątka niż monumentalny kościół w tle. Włodarze Skierniewic ławeczkę ze Szczepanem Pieniążkiem (ten od nowych gatunków jabłek) ustawili nawet tak, by fotografujący się z profesorem mieli zawsze w tle siedzibę Urzędu Miasta. Wbrew regułom, bo przez większość dnia trzeba w ten sposób robić zdjęcia pod słońce. Z kolei ławeczkę Jana Karskiego w Łodzi wydłużono aż do ośmiu miejsc, by mogli się z nim fotografować nie tylko pojedynczy turyści, ale całe ich grupki.
A przy tym wszystkim atrakcja to niezbyt kosztowna. Przy znanym nazwisku rzeźbiarza i bardziej skomplikowanym projekcie trzeba wysupłać około 100–150 tys. zł. Ale metodami oszczędnościowymi daje się zmieścić budżet w 50 tys. A to udźwignie nawet stosunkowo niezamożny samorząd. I wyborca nic nie powie, bo taki pomnik podoba mu się bardziej niż jakieś dziwactwa artystów instalatorów. Słowem, nic tylko sadzać na ławeczkach! Kandydat znajdzie się wszędzie. W tej sytuacji trudno oczekiwać szybkiego końca ławeczkowej mody.