Firma Independent Digital – główny pośrednik w cyfrowej sprzedaży polskiej muzyki – ogłosiła właśnie, że w ciągu jednego miesiąca hit grupy Weekend zarobił ponad 100 tysięcy złotych. Chodzi o same tylko kanały cyfrowe: przychody z serwisów internetowych, streamingu i usług typu „Granie na czekanie”. Bez uwzględnienia sprzedaży płyt kompaktowych – która zresztą Weekendowi idzie stosunkowo marnie – i zysków z ZAiKS-u. Dlaczego jest to tak istotna informacja?
Po pierwsze, 100 tysięcy miesięcznie za „Ona tańczy dla mnie” oznaczać może, że te nowe kanały sprzedaży muzyki, coraz potężniejsze za granicą, i w Polsce mogą niedługo pozwolić muzykom – także tym ambitniejszym – zarabiać na chleb. Bardzo szybko zaczynają się i u nas potwierdzać tezy stawiane przez POLITYKĘ w tekście „W strumieniu po uszy”. Przy okazji dowiedzieliśmy się, co jest tym dużym polskim hitem, który w ciągu miesiąca zarobił dla swoich twórców równowartość dobrego samochodu, o czym wspominał w tamtym tekście Marek Włodarczyk, członek zarządu Independent Digital.
Po drugie, przemnożona przez wiele miesięcy kariery piosenki w mediach i zsumowana z przychodami z innych źródeł, ta suma zaczyna rosnąć do rozmiarów siedmiocyfrowych. To sygnał, że w biednym dziś show biznesie mogą jeszcze wrócić tłuste lata – a legendarne opowieści o autorach największych hitów połowy lat 90. mówiły przecież o tym, jak po odbiorze rocznych tantiem z ZAiKS-u za jeden przebój szli kupić nową limuzynę.
Po trzecie wreszcie, grupa Weekend to przykład rozpadania się rynku na dwie części. Są tacy, którzy w dalszym ciągu będą zainteresowani kupowaniem płyt – i dlatego, że wspomaga to artystów, i dlatego, że lepiej brzmi. Jest jednak i druga grupa – ci, którzy szukają tak zwanych hitów. Ci drudzy już dawno wycofali się z rynku płytowego jako aktywna siła nabywcza, rzadziej przywiązują się do wykonawców czy stylów, a podstawowymi narzędziami odbioru muzyki są dla nich telefon komórkowy i serwis YouTube. Czasem słuchają czegoś w ogóle dla żartu (bo nic ich to nie kosztuje) – właśnie dlatego, że prostackie czy tandetne utwory muzyczne bywają „bekodajne”. Krótko mówiąc: podobnie jak w telewizyjnym talent show – wygrać mogą ci, którzy oryginalnie i pięknie śpiewają, oraz ci, którzy skutecznie robią z siebie pośmiewisko.
Disco polo łatwiej chyba zmieścić w tej drugiej kategorii. Internetowe notowania są imponujące, ale sprzedaż płyty Weekendu pokazała, że zespół na dalszą metę nie ma szans w rywalizacji na tradycyjnym rynku z wykonawcami pokroju Depeche Mode, hipohopowcami (Tede, O.S.T.R., Donatan) czy nawet sceną reggae (Bednarek). A propos tej ostatniej – jest jednak jedna rzecz, dla której warto „Ona tańczy dla mnie” posłuchać. To lekka synkopa, która pojawia się w warstwie rytmicznej – słychać, że nawet w disco polo warto się wysilić i przestawić akcenty, jak w reggae czy ska. Publiczność jest dziś bardziej do takich zabiegów przyzwyczajona, oswojona z różnymi karaibskimi wpływami, które przepływają stale za sprawą telewizji, radia i płyt mainstreamowych wykonawców z Ameryki. Więc gdyby się nad tym dobrze zastanowić, to może nie tylko pod względem wysokości przychodów „Ona tańczy dla mnie” mogłoby dać sygnał do tańca innym?