Istnieje specjalny gatunek czytelnika, który lubi podróżowanie do miejsc znanych z literatury. Korci go, by przejść się po Patriarszych Prudach, przejechać się kolejką, którą Hans Castorp zmierzał do sanatorium, błądzić po Manhattanie jak bohater „Buszującego w zbożu”, wejść do Chelsea Hotel, gdzie powstało „W drodze” Keruaca, a poeta Dylan Thomas zapił się na śmierć, w Lipsku zaś pójść do Piwnicy Auerbacha, znanej z „Fausta” Goethego.
Podróże literackie to zresztą potężna gałąź turystyki, która reaguje na mody literackie. I tak Barcelonę można poznać na zorganizowanej wycieczce śladem powieści „Cień wiatru” Zafona, Ystad w Szwecji śladem wymyślonego przez Mankella komisarza Wallandera, a Paryż już nie śladem poetów, ale bohaterów powieści Dana Browna. Ciągle pojawiają się nowe mody – w ostatnich latach na pewno przybyło turystów literackich w Skandynawii czy w pewnym mglistym zakątku Stanów Zjednoczonych, w którym ponoć zagnieździły się wampiry.
Czytelnik – taki, który chce sprawdzić, dotknąć i poczuć – bywa jednak raczej samotnikiem nieskorym do grupowych uniesień, dlatego zamiast z grupową wycieczką do miejsc literackich wybierze się sam, z książką. Ile pokoleń szukało śladów „Iliady” i „Odysei”? Jeden z wielbicieli Homera czytał kiedyś dziewiątą księgę „Odysei” w miejscu uważanym za jaskinię Cyklopa na Sycylii. A w 1838 r. eseista Lord Maculay w drodze z Florencji do Rzymu zanotował: „Trasa mej podróży wiodła przez Pole Trazymeńskie i tuż po wschodzie słońca przeczytałem opis tego miejsca u Liwiusza”. Był to opis bitwy nad Jeziorem Trazymeńskim, w której Hannibal zmasakrował Rzymian.
Pisarze podążali śladem innych pisarzy: Jan Potocki, wędrując na Kaukaz, zapisał w swym dzienniku 8 czerwca 1779 r.