To klasyczna – jak mówią Anglicy – win-win situation. Czyli scenariusz, na którym korzystają wszyscy uczestnicy zdarzenia. Koncert w londyńskim Barbican był ważny dla kariery Jonny’ego Greenwooda, 40-letniego gitarzysty, który z grupą Radiohead zdobył wszystko, co jest do zdobycia w świecie rocka, a od kilku lat większość czasu poświęca muzyce filmowej i współczesnej. Ale wieczór 22 marca był też istotny dla Krzysztofa Pendereckiego, na którego muzykę otwiera zupełnie nową publiczność. Gdy kilka dni wcześniej Greenwood publikował informację o wydarzeniu na facebookowym profilu Radiohead (8 mln osób „lubi to”), pisał o polskim kompozytorze: „Zobaczyć tego człowieka, jak dyryguje własnymi utworami, to magiczne doświadczenie”. Penderecki ma, owszem, doświadczenia kompozytorskie wielokrotnie większe, ale już na Facebooku (5,5 tys. fanów) radzi sobie gorzej.
Przeniesienie za granicę formuły koncertu, którą zaprezentował we wrześniu Europejski Kongres Kultury we Wrocławiu, to również niezła informacja dla współorganizującego go Narodowego Instytutu Audiowizualnego, bo dzięki temu pozostanie coś po przygotowanym przez tę instytucję programie polskiej prezydencji. Z pewnością także dla Filipa Berkowicza, producenta wydarzenia, który prowadzi artystycznie kilka wielkich imprez w Polsce, a to przedsięwzięcie prezentuje jego działalność w świecie.
Berkowicz, wspólnie z NInA, prowadzi zresztą rozmowy na temat koncertów z tym samym repertuarem w Adelaidzie, Nowym Jorku i na barcelońskim festiwalu Sonar. W dobie zacierania się granic między gatunkami pokazywanie związku pomiędzy klasykiem polskiej awangardy (prezentowane kompozycje „Ofiarom Hiroszimy – tren” i „Polymorphia” pochodzą z początku lat 60.